Pierwsza część to całkiem przyjemna komedia kryminalna. Mamy ciekawe zestawienie biednego Detroit z cukierkowym Beverly Hills, postacie są wielowymiarowe, a główny bohater ma ciekawą motywację do własnych działań. Niestety immersję burzy niedorzeczność niektórych elementów komediowych, jak choćby wymachiwanie odznaką przed ludźmi próbującymi cię zabić z broni maszynowej. 
Dwójka cierpi na syndrom sequela, ma być więcej, mocniej, lepiej. A więc Foley nie jeździ już obitym gruchotem, tylko Ferrari i eleganckim kabrioletem, jego szef jest jeszcze bardziej wściekły, na wszystko ma jeszcze mniej czasu, jego koledzy mają stylówę niespełnionych agentów FBI, a Rosewood jest dodatkowo niespełnionym Rambo. 
Trójka to jakaś pseudofamilijna bzdura. Wesołe miasteczko i jakieś ratowanie dzieci miesza się z masowym zabijaniem ludzi. Brakuje kluczowych bohaterów z poprzednich części, a dodatkowo cała intryga jest jednym wielkim nieporozumieniem. Agencja ochroniarska będąca w rzeczywistości bezwzględną grupą przestępczą drukuje fałszywe pieniądze w miejscu publicznym, gdzie kręcą się setki niewtajemniczonych pracowników i tysiące turystów. Co może pójść nie tak? :)