Gniew oceanu to słaby film z kiepską muzyką. To jeden, wielki fajerwerk efektów specjalnych tego samego typu - symulowanych (co widać) fal. Opowiedziana historia nie ma w sobie nic unikalnego - to zwykły wypadek kutra rybackiego, który tonie w czasie sztormu (wielkiego bo sztucznie stworzonego). Takie wypadki zdarzają się dosyć często, ale to chyba nie jest wystarczający temat filmu katastroficznego. Wątek "psychologiczny" to żony (dziewczyny) czekające w porcie i opłakujące rybaków. Jedyną prawdziwą katastrofą jest muzyka, która towarzyszy fabule. Nawet podczas popijawy w portowym pubie to muzyka godna katastrofy Titanica (to zresztą ten sam kompozytor). Także Mark Wahlberg (grający jedną z głównych ról) stojący w bocianim gnieździe, na tle zachodzącego słońca, to niemal (może nawet lepiej wygląda) Leonardo DiCaprio na pokładzie najsławniejszego statku.