że to pierwszy film Bergmana, który mnie (miejscami, ale odczuwalnie) nudził. Autor niepotrzebnie wprowadził niektóre dłużyzny, jak chociażby pierwsza scena (msza), która nic nie straciłaby swojej wymowy po skróceniu, a każdy i tak wie, jak liturgia wygląda. Mam wrażenie, że Szwed próbował niepotrzebnie przedłużyć czas trwania swojego dzieła.
Nie wiem, co myśleć o scenie (SPOILER), w której ksiądz przywieziony zostaje nad rzekę (przy okazji, ma tutaj miejsce niewiele wnosząca dłużyzna). Scenografia jednoznacznie przez cały film wskazuje, że akcja dzieje się zimą, wszędzie widzimy śnieg, a tutaj - wiosna. Czy Bergman pozwoliłby sobie na takie niedociągnięcie techniczne?
Nadmienię, że moje uwagi dotyczą się realizacji technicznej, a nie przesłania, jakie niesie z sobą film. Temu chyba mało co byłoby w stanie zaszkodzić.
Msze to ważny element filmów (otwarcie i zamknięcie). Zwróć uwagę jak ta msza wygląda. Jaka jest reakcja ludzi itd
Ja nie zauważyłem nigdzie śniegu. Gdzie jest ten śnieg?
Cóż, ja nie potrafie wyjaśnić dlaczego to jeden z 2 moich ulubionych filmów Bergmana.
Jedynym filmem Bergmana, który do tej pory mnie wynudził to była... "Persona" (końcówka jednak niesamowita). Nie wiem dlaczego.
Śnieg widzimy gdy postacie wyglądają za okno, w ujęciach przed kościołem, przed szkołą (chociaż tego nie jestem pewien, wymieniam z pamięci). Zresztą angielski tytuł "Gości..." brzmi "Winter Light", więc krajobraz wiosennego strumyka wydaje się być nie na miejscu.