--== bez spoilerów ==--
I tenże pan lubi robić filmy w jasno określonym stylu - dużo kasy wydanej niemal w całości na efekty, prosta fabuła pełna luk, niedorzeczności, scen "w ostatniej chwili" i "o mały włos", szablonowe postacie, oklepane relacje między nimi (tu w wydaniu "miłość, armia i krokodyl"), jasno określony finał i nachalnie patriotyczne wątki, tym śmieszniejsze, że Emmerich Amerykaninem nie jest =) Kto o tym nie wie, tego "Godzilla" mogła zaszokować. Cóż, ja widziałem wcześniej "Independence Day" (a niedawno również "The Day after Tomorrow"), więc nic już chyba mnie zaskoczy w dziełach Cudnego Rolanda. Tu i tak miłym zaskoczeniem był fakt, że prezydent USA nie ruszył do walki z monstrum osobiście ;)
Pomny reżysera, zainteresowany byłem tylko dwoma aspektami filmu - efektami i scenami akcji. Te pierwsze są rewelacyjne nawet teraz, te drugie zaś - poza epizodem w Madison Square Garden - nie męczą. Można było obejrzeć na raz, i dokładnie na ten jeden raz film się nadaje. Słodkie buźki pań z obsady (ew. panów, jeśli oglądający przypadkiem okaże się kobietą ;)), dużo zabawek dla dużych chłopców i wielki jaszczur zdecydowanie wyglądający lepiej niż facet w gumowym stroju pozwalają seans przetrzymać. A że Złote Maliny zasłużone to już zupełnie inna sprawa ;)
Zwykle napisałbym nowy wątek, ale, że zgadzam się z tym co napisałeś w całej rozciagłości to podpisuję się pod twoim.
Każdy film Emmericha jest identyczny, nachalnie patriotyczny, schematyczny, naiwny i przepchany efektami specjalnymi, które jako jedyne stanowią w jego dziełach jakąkolwiek wartość. "Godzilla" to już absolutny szczyt jeśli chodzi o mój stopień tolerancji dla tego reżysera. Tutaj jest wszystko co u Emmericha najgorsze: od przypadku do przypadku, scena akcji za sceną akcji, totalna naiwność fabuły, stereotypowe postacie, koszmarna amerykańskość (reżyser jest NIEMCEM!!!! :/), patriotyzm i... happy end. A jakże.... Jak byłem mały to spośród jego "dzieł" doceniałem tylko "Dzień niepodległości"... Wiem, że trzeba być... Straszliwym bezguściem, ale ciężko wymagać od 10-latka, aby oglądał filmy Stanleya Kubricka czy Ingmara Bergmana. Wtedy film zauroczył mnie efektami specjanymi i ciekawie ukazaną wizją najazdu obcych na naszą planetę... Dziś film potrafi mnie tylko rozbawić. Na każdym kroku totalna głupota scenariusza, a finał z zainfekowaniem wirusem statku obcych to już całkiem powala na kolana.
Temu panu przydałaby się jak najszybsza emerytura. Darmowa...