w historii kina. Niech się schowają głupawe Transformersy, czy inne Pacific Rimy.
Wolę oryginał albo "Powrót Godzilli" z latającym spodkiem Super X. Ten mnie zanudził prawie na śmierć.
Czyli ta najnowsza też Ci nie leży? Zrozumiałem, że Ci się podobała - może opacznie. Bądź co bądź warstwę fabularną ma bardziej płytką, niż japońskie poprzedniki.
Poziom absurdów podobny z kosmitami czy bez ;-). BTW wspomniany "Powrót Godzilli" nie jest z UFO ;-). Tak czy owak znajdzie się kilka przyzwoitych sztuk, które biją nówkę na łeb.
Napisałem dosyć przystępnie, ale cóż, skoro nie każdy chwyta w lot, mogę powtórzyć. Japońskie "Godzille" bawiły mnie (i przerażały) jak byłem dzieckiem. Dziś te japońskie filmy można oglądać najwyżej jako ciekawostkę w "starym kinie". Warstwa fabularna? No proszę cię...;-) To tam była jakaś fabuła?
Fabuła jest natomiast w filmie Garetha Edwardsa, może zbyt skomplikowana, skoro cię znudziła. Efekty specjalne też niezłe i samo podejście do tematu troszkę inne niż dotychczas, co jest tu dużym plusem, Jeśli ktoś oczekiwał kolejnej demolki w wykonaniu potwornego potwora biegającego ulicami Manhattanu jak w filmie Emmericha, to oczywiście jest zawiedziony. Dla mnie obecna wersja stoi o klasę wyżej od dotychczasowych.
Sarkazm jest zbędny, zwłaszcza jeśli bronisz warstwy fabularnej tego filmu. Ona mnie nie nudziła, bo była skomplikowana - to stwierdzenie nota bene jest dla mnie obraźliwe. Fabuła to tam może była w pierwszych 15 minutach filmu, a dalej jest już tylko oklepany wątek niezniszczalnego żołnierza, który musi dotrzeć do rodzinki plus jako zasmażka kolejny admirał-idiota z równie idiotycznymi pomysłami. Pomijam już fakt, że ów żołnierz jest wyjątkowym drewnem aktorskim. Zero emocji podczas śledzenia jego losów. Mógłby zginąć w dowolnym momencie i nawet bym nie mrugnął powieką. Jak się pakuje tylko scen z ludźmi, to wypadałoby zatrudnić przyzwoitych aktorów, albo wymagać więcej od tych, którzy wystąpili. Efekty specjalne takie sobie - wspomniane głupie Transformersy pokazują, jak powinny wyglądać efekty specjalne. Film nie silił się nawet na tłumaczenie zasady komunikacji potworów, czy wykrywania radiacji - na jakieś minimum fantastyki. Zamiast tego dostaliśmy fantazję i pseudobełkot (na szczęście w ograniczonej ilości). A sama walka potworów? Zero dramatyzmu. W poprzednich filmach potwór, mimo że niszczył wszystko co popadło, wzbudzał sympatię. Widz wręcz mu często kibicował, by zrobił swoje i wyszedł bez szwanku. Ten nie wzbudza nic. Jest tak samo miałki jak cały film, które miał chyba także skłaniać do jakiejś refleksji (przynajmniej tak wnioskuję ze sposobu realizacji), a jednak nie skłania. Po skończonym seansie, zamiast zastanawiać się nad nieposkromionymi siłami natury i kontemplować bycie pyłkiem we wszechświecie, poczułem ulgę, że ta mordęga dobiegła końca.
Gareth Edwards zrobił wyjątkowy bubel. Gdzie jest ta klasa wyżej? Oryginał z 1954 roku zmiata to coś w przedbiegach. Podobnie jak niektóre kontynuacje i rebooty (nie wszystkie oczywiście).
No cóż, skoro efekty z filmu Edwardsa są dla ciebie zbyt słabe, bo wolisz jak za Godzillę robi facet ubrany w gumowy kostium, Tokio zbudowane jest z kartonowych pudeł, a czołgi to plastikowe modele do sklejania, to już twoja sprawa. Skoro aktorstwo w najnowszym filmie jest dla ciebie "drewniane", a jednocześnie wychwalasz japoński oryginał, to też nawet nie ma co dyskutować z czymś takim. Czy w tych japońskich bajeczkach było w ogóle jakieś aktorstwo? Lepiej nie będę na głos wyciągał z tego wniosków, bo mogą być tylko takie, po których niechybnie znów poczujesz się obrażony. W Transformersach efekty są może i niezłe, za to film jest nimi mocno przeładowany(zwłaszcza trzecia część) i oprócz tych efektów niczego godnego uwagi w tym filmie nie ma. W przeciwieństwie do filmu Edwardsa właśnie. To, że nie przesadził z epatowaniem widza wyłącznie efektami specjalnymi jest właśnie zaletą tego filmu.
Tyle, że lwia część dzisiejszej widowni idzie do kina niemal wyłącznie spodziewając się fajerwerków, rozpierduchy, demolki i efektów, efektów, efektów...
Jak pisał kiedyś Zygmunt Broniarek, filmy w Ameryce robione są "pod widza". A przeciętny amerykański widz to jedenastoletni Murzyn analfabeta. I tak samo niestety jest nadal i w Polsce też...
Zaczynam mieć wątpliwości, czy w ogóle wiesz o czym piszesz o_O. Godzilla z 54 roku bajeczką? Stopniowo budowane napięcie, świetna muzyka, bardzo dobrze oddająca to, co się dzieje na ekranie, bardzo dobre efekty dźwiękowe i doskonałe efekty specjalne (jak na tamte czasy) do tego parę aktorów, którym obecni bohaterowie Godzilli mogą buty czyścić (oczywiście z wyjątkami, bo odtwórczyni roli Emiko była tak samo drewniana jak Watanabe, czy Taylor-Johnson - co jest tym bardziej tragiczne, bo obydwaj są w mojej opinii dobrymi aktorami). Piszesz bajeczka o filmie, który zapoczątkował coś nowego w kinematografii. Sorry, ale z czymś takim nawet nie da się dyskutować. Kontynuacje miał lepsze i gorsze, ale część z nich posiadała niektóre z wyżej wymienionych cech - przede wszystkim człowiek na nich nie ziewał.
Co do efektów, to Ty o nich pierwszy wspomniałeś, więc to chyba dla Ciebie są dość istotne i większość swojej wypowiedzi powinieneś do siebie odnieść. Zresztą masz dość denerwującą manierę imputowania mi słów, których nie napisałem. Nie przypominam sobie, bym porównywał efekty Godzilli 2014 do efektów poprzedników. Jak na czasy obecne Godzilla efektami nie powala na kolana i tyle. Film ma nędzną warstwę fabularną i dramatyczne aktorstwo - to za co mam go chwalić... za muzykę, której też nota bene mogłoby nie być?
"Godzilla efektami nie powala"...ksiądz swoje i pop swoje. Ja zdaje się ze dwa razy napisałem, że to własnie jest zaleta tego filmu, że reżyser nie postawił wyłącznie na efekty specjalne. a ty mi sugerujesz, że to dla mnie są niezwykle istotne. A zaraz potem dodajesz, że to ja mam denerwującą manierę imputowania... Co można o tym sądzić? Może też lepiej tego nie będę nazywał po imieniu... To, że jakiś film coś "zapoczątkował", nie znaczy zaraz, że jest arcydziełem i nie jest "bajeczką", zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy. Wszak napisałem, że czterdzieści lat temu te japońskie filmy mi się podobały - raz dlatego, że były nowością, dwa, ze względu na mój młody wiek i brak wyrobienia filmowego. Dzisiaj nie wytrzymują porównania choćby z wersją Edwardsa. Tak samo jak filmy Hitchcocka, które w swoim czasie były nowatorskie i dziś zaliczane są do klasyki kina, jak się je dziś ogląda rażą nieporadnością i prymitywnością środków, jak choćby słynne "Ptaki". Oczywiście niejeden "znawca" powie, że nie mam racji, bo to genialne filmy, no i "świętości się nie szarga".
Myślę, że dalsza dyskusja jest bezcelowa. Zostań przy swoim zdaniu, a ja, z całym przekonaniem, pozostaję przy własnym.
Masz jeszcze jedną, wybitną zdolność do zapominania tego, co piszesz :-). To Ty pierwszy wspominałeś o efektach w filmie, do czego się odniosłem (polecam przeczytać wszystkie wypowiedzi w wątku jeszcze raz). Co można o tym sądzić? Ano już Ci nie powiem, bo w jednym racja - dalsza dyskusja jest bezcelowa. "Nieporadność i prymitywność środków" - piękny opis nowej Godzilli ;-).
kuzwa, a w tym to co bylo, jak nie budowanie napiecia ? od pierwszego ryku ciary przechodza - jestem pewien, ze na zadnym japonskim badziewiu by mnie ciary nie przeszly
Tak zbudował napięcie, że ziewałem. Jak już wspomniałem pierwsze 15 minut filmu ma jakąś fabułę i coś się kroi. Do momentu śmierci żony ojca bohatera jest ciekawie. Potem jest już tylko równia pochyła, dno i aktorskie drewno.
Właśnie Godzilla powinna być tak zrealizowana - Totalna rozwałka a tak przez większość filmu śledzenie poczynań bezpłciowego, głównego bohatera, gapiącego się na wszystko ze zdziwieniem. Pierwsze minuty z Bryanem Cranstonem zapowiadały się świetnie. No i kupa.
Ani ciekawej fabuły, ani klimatu, ani rozwałki w stylu Godzilli.
Wszystkiego tu za mało. Nie wiem finalnie do kogo konkretnie adresowany jest ten film.
Pacific Rim też miał cieniutką fabułę i nie przekonującą grę aktorską ale przynajmniej akcja była epicka.
Właśnie w tym tkwi sedno sprawy - do kogo był adresowany film. Ten był dla trochę bardziej wyrobionego i wymagającego widza, a nie dla tych, dla których liczy się jedynie rozwałka i efekty.
"Epicka akcja" ... ech, kretyńska nowomowa...
"...Ten był dla trochę bardziej wyrobionego i wymagającego widza..." gratuluję dobrego samopoczucia.
*Berith7777 ma rację. Zabawny człowieczek z Ciebie.
Nie będę tłumaczył Ci mojej wypowiedzi bo ewidentnie jej nie zrozumiałeś - podobnie jak filmu.
"Chyba najlepsza wersja Godzilli" - i kto tu się ośmiesza?
To co pisałeś świadczy o tym, że to ty go nie zrozumiałeś, bo było zbyt dużo dialogów, zamiast rozwałki... Lepiej poprzestań na Transformersach, Pacific Rimach i innych "epickich" gniotach, a ambitniejsze pozycje zostaw dla tych, którzy są w stanie je docenić.
Za dużo dialogów!???? Ambitniejsze pozycje???
Buahahahaha!
Masz o sobie wygórowane zdanie skoro uważasz, że ktokolwiek średnio rozgarnięty nie zrozumiał garstki tych dialogów czy zarysu miałkiej fabuły. Widzę, że mamy tu kolejnego samozwańczego, "internetowego" mądralę i idę o zakład, że poza klawiaturą nie strugasz takiego cwaniaka.
Anonimowa ynteligencja na każdym kroku jak widzę.
Nie staraj się wystrugać jakiejś czerstwej odpowiedzi, bo z takimi jak ty, dyskusja jest marnowaniem czasu.
Powodzenia w dalszej karierze domorosłego krytyka filmowego ;)
\ignore