Nie jestem fanem kultowego gada, mimo iż kształtował on moje dzieciństwo tak jak Power Rangers czy G.I. Joe. Lubię nawet wersję Emmericha - design teropoda uwielbiam z racji zainteresowania dinozaurami.
Seans nieco rozczarowujący, bo jak zwykle ludzie, którzy mają być jedynie tłem i dodatkiem (patrz:seria Transformers), stają się główną osią filmu i ich dramaty napędzają całą akcję. Jeszcze pół biedy jakby były one interesujące, ale drewniana rodzinka Brody z szarżującym w każdym dialogu Cranstonem (serio, facet myśli,że dostanie Oskara) jest o tyle irytująca, że gdy oni się pojawiają to znika tytułowy gad. Wszystkie jego starcia, z małymi wyjątkami, dzieją się poza kadrami, widz ogląda ich urywki w TV albo co jakiś czas przed oczami przelatuje mu wielki ogon albo wielkie odnóża. Z jednej strony fajnie, bo jest to dosyć osobliwe. Reżyser nie pompuje tutaj niesamowitych akcji, ale z dokumentalnym zacięciem pokazuje to, co trzeba - przynajmniej on tak myślał.
Edwards odwalił kawał świetnej roboty jeśli chodzi o potwory w tym filmie. Od zwiastunów ich nadejścia, przez ślady ich przejścia, aż po design i animację oraz legendarny ryk. Szkoda, że nie jest to w pełni wykorzystane. Może w sequelu Godzilla pokaże pazura?
Nie da się jednak odmówić filmowi hipnotyzującej aury - czekałem na kultowego potwora jak na Boże Narodzenia.
Przyjemny seans, przyjemny blockbuster, czekam na więcej Godzilli.