Z kim podczas oglądania tego filmu utożsamiacie się bardziej z Vincentem (Al Pacino) czy z
Neil'em (De Niro)? Szczerze mówiąc bardziej "kibicowałem" Neil' owi McCauley' owi!
mi raczej ciężko byłoby się utożsamiać, ale bardziej "kibicowałam" oczywiście Neil'owi, z tym, że mogę być stronnicza, bo De Niro zawsze ubóstwiałam, a Pacino, to tak raczej zawsze był dla mnie neutralny ^^
eh. szkoda tylko, że końcówka nie zaskoczyła ;)
Faktycznie, końcówka nie zaskoczyła, ale w sumie też widzę to jako "plus" historii. Rozwiązanie najbardziej prawdopodobne (a może 50%) - więc chyba najbardziej realne. Natomiast dla mnie ta scena, pomimo braku niespodzianki, była świetna. Kiedy zaraz przed śmiercią Pacino podaje rękę De Niro, zupełnie jak po walce, w której każdy uznaje "wielkość" przeciwnika, ale także, by De Niro "nie umierał sam". Tak to odebrałam - podobało mi się. Pozdrawiam.
Ja z Neil'em. Choć wkurzyła mnie końcówka jak zostawił tą kobietę i tak idiotycznie uciekał. Nie wiem czemu ale w tamtym momencie zaczęłam kibicować jednak Vincentowi...
Znaczy się lubię obydwu, ale pomyślałem sobie, że jak wygra złodziej, zabije policjanta i ucieknie ze swoją kochanką, to będzie to wyglądać co najmniej kiepsko. A tak przestępca zginął, jego dupa została sama, a policjant mimo wszystko będzie musiał wrócić do swoich rodzinnych problemów, zresztą niemal rodzinnej tragedii. Jak dla mnie to taka bardziej życiowa sytuacja i czegoś takiego się właśnie spodziewałem.
Co do ucieczka Neilla, to zrobił tak, jak powiedział, żeby nie przywiązywać się do rzeczy, których nie jesteś w stanie szybko opuścić. Pomyśl, że spróbowałby ucieczki, Vincent zapisałby jego numery rejestracyjny, zrobiliby obławę, w pojedynkę nie bardzo by sobie poradził. Zresztą Neill wiedział, że najprawdopodobniej wpadnie już w momencie, kedy postanowił zjechać z autostrady.
Jego dupa ułoży sobie życie na nowo, o tym Neil pewnie myślał.
Miałam dokładnie tak jak ty violet363, od momentu ucieczki kibicowałam Pacino!
Oceniłabym na 8/1o, ale za grę de Niro i Pacino, ocena w górę! Bez dwóch zdań!
Zatem - 9/1o
Co wy za bzdury opowiadacie :/ A wyobrażacie sobie happy end w tym filmie bo ja nie :/ Musiał uciec i tyle.
jak Neil zobaczył, że Vincent idzie w jego stronę, to nie podszedł do samochodu, żeby jego dziewczyna nie miała problemów
Odpowiedź jest prosta i padała w filmie kilkukrotnie: nie przywiązuj się do niczego, czego nie zostawisz w 30 sekund w razie wtopy(w oryginale "heat").
jak nie wiesz czemu zostawił na końcu ta kobiete, to znaczy, że nie oglądałeś dokładnie tego filmu, bo bys wiedział, że w razie wpadki zostaje mu 30 sekund... i chyba tyle czasu jej poświęcił na koniec, elo
Z Neilem. Po obejrzeniu takich filmów zastanawiam się: "Dlaczego musi w nich zawsze zatriumfować dobro i sprawiedliwość?"
W gorączce triumfuje sprawiedliwość? Wolne żarty, tu niema dobra, nie ma sprawiedliwości, są tylko ludzie i ich pasje pasje dla nich żyją i dla nich umierają - w znaczeniu dosłownym jak i przenośnym.
"Sprawiedliwość" w sensie, że stróż prawa (policjant) przeżywa, a umiera kryminalista. Czyli z kontrastu policjant-przestępca, dobro-zło, sprawiedliwość-bezprawie wygrywa to pierwsze. To, jakimi ci ludzie byli w sensie moralnym, nie miało znaczenia w mojej wypowiedzi.
Zgodzę się z almost_dead ale nie zupełnie, bowiem na mnie zawsze większe wrażenie robił Al Pacino, choć De Niro także nie jest mi obojętny. W tym jednak filmie nie mogłam nie kibicować Neilowi, nie wiem, czy dlatego, że wzbudzał(mimo swego fachu) cieplejsze uczucia, czy też dlatego, że zamierzał zakończyć przestępczą karierę i spokojnie osiąść z Nowej Zelandii czy może dla tego, że chciał coś zmienić i zacząć lepsze życie z ukochaną kobietą, czego Vincent nigdy nie potrafił, a może nie chciał, zrobić.
Przez niemal cały film(przerywany nieszczęsnymi, polsatowskimi reklamami) sądziłam, że w ostatniej scenie spotkają się owe dwa silne charaktery i "wygra" policjant. Gdy jednak wszystko zaczęło się układać po myśli przestępców zwątpiłam na moment i zaczęłam liczyć, że może uda im się uciec. Do ostatniej sekundy nie byłam pewna, który strzeli pierwszy, a gdy rozległy się strzały zaczynałam już sądzić, że może zastrzelą się nawzajem. Każdy, kto widział wie, jak się skończyło, a ten kto nie widział chce za pewne sam się dowiedzieć, także tego nie będę tu roztrząsać
Gdybym jednak miała spotkać się w barze z którymś z nich, z niewiadomych mi przyczyn, chciałabym spotkać Vincenta. Nie rozumiem tego, ale w takiej właśnie sytuacji siebie widzę. (Zapewnie to jest właśnie to, co wielu określa 'magnetyzmem' Ala Pacino i z czym najwyraźniej muszę się pogodzić)
Uwielbiam obu.
Zarówno Pacino, jak i De Niro są oszałamiający, a jeszcze gdy występują razem to wręcz uczta dla każdego dobrego i wymagającego kinomana.
Jeśli chodzi o ten film, to szczerze mówiąc spodziewałam się, że Pacino wcieli się w postać "zbira", ale było na odwrót. Cóż, De Niro był po prostu genialny i miał lepszą kreację w tym filmie. Ale gdybym miała wybrać któregoś z nich na partnera w tym filmie to wybrałabym Vincenta. Chyba mam naturalny pociąg do mężczyzn, którzy zachowali jakąś dziką i pierwotną naturę w sobie :)
Pozdr!
eh, dla mnie pytanie jest źle zadane - nie z kim się utożsamiam, bo to by było dziwne, tylko z kim bym się wolała przespać! odpowiedź: z Neilem:)
I dziwić się potem, że Polki mają opinię najłatwiejszych kobiet w Europie. Porażka.
Jako aktora zawsze lubiłam Ala Pacino. Szczerze mówiąc nie przepadam za Robertem De Niro. Widziałam z nim tylko "Ojca chrzestnego", "Gorączkę" i "New York, New York" i najbardziej podobał mi się w tym pierwszym.
Uwielbiam Ala jako aktora.
Robert de Niro vs. Al Pacino
Pojedynek dwóch ikon kina rozstzygnąłbym w następujący sposób: wyobraźcie sobie Roberta w roli Vincenta i Ala jako Neila. Niech każdy sam oceni, który z nich był i jest bardziej wszechstronny. Dla mnie osobiście to de Niro posiada większy wachlarz możliwości, ale z pewnością nie każdy się ze mną zgodzi.
Zgodzę się. Gdyby De Niro zagrał rolę Vincenta, z pewnością byłby bardziej jeszcze niż Pacino zdeterminowaną osobowością w kwestii obsesyjnego ścigania nieuchwytnego przestępcy a z kolei Pacino - grając Neila - pewnie byłby jeszcze bardziej nieobliczalny i szarżujący, niż był w istocie De Niro. Zresztą chyba warto zastanowić się nad tym, czy słowo DETERMINACJA nie pasuje n ajlepiej właśnie do De Niro a słowo NIEOBLICZALNY do Ala Pacino... Uwielbiam ich bezgranicznie obu, ale ich ostatni wspólny film to niestety porażka... Nie mieli po prostu co grać w tak słabym scenariuszu.
Myśle że Pacino też potrafi zagrać łotra i to czarującego przykład Adwokat diabła :-)
czarujący, to on był w Życie Carlita i jeszcze ten ekstra skórzany płaszczyk :v
z nikim. a wczuć się potrafię w każdą postać. I własnie zaletą tego filmu jest przedstawienie obu postaci jako podobnych do siebie w ich tragiźmie i człowieczeństwie, bez zamazywania granic między dobrem i złem.
Ja bardziej kibicowałem Neilowi. Gdyby nie pojechał do hotelu, to by uciekł z tą dziewczyną i tyle go by było widać. Jednak musiał załatwić swoje sprawy, a na tym skoku najlepiej wyszedł Chris (Val Kilmer )
Mimo, że film mi się podobał, to nie polubiłem żadnego z głównych bohaterów. Bardziej kibicowałem Neilowi.
donald tusk był najlepszy widziałem go w tej scenie koło hotelu w tłumie gdy straż pożarna przyjechała
Val też był spoko, ale pytanie dotyczyło tylko głównej dwójki, więc wybrałam Neil'a.
Zdecydowanie Neil choć rozsądek podpowiada inaczej... No ale jak wiadomo trzeba słuchać serca ;) I też zastanawiam się nad tym czy nie lepiej byłoby obsadzić tych postaci odwrotnie, hmmm...
Był bardzo przekonujący w swojej roli, jak zwykle;) Pacino i De Niro także się spisali, właściwie nikomu nie mogę nic zarzucić, film był rewelacyjny!
Miałem nadzieję, że Neil zabije Vincenta wtedy zakończenie byłoby lepsze (dla mnie oczywiście). Od początku filmy byłem za Neil'em, (bardzo lubię obu aktorów) lecz w tym przypadku zadecydowała grana rola, zazwyczaj popieram złoczyńców (tak już mam). Ten film trzeba obejrzeć. ;]
Obu :) Obie postaci zagrane fantastycznie. De Niro to rodzaj postaci, jaką już znałam - zdyscyplinowany, inteligentny przestępca. Natomiast bardziej "oczarował" mnie Al Pacino - bohater zagrany w sposób specyficzny, bardzo wyrazisty i taki, jakiego wcześniej nie spotkałam, naprawdę - jak ścigający "zwierzynę", co było widać w każdym ruchu, spojrzeniu - świetnie zagrane. Ciekawe, jak bym to widziała, gdyby zamienili się rolami :)