Przeciętny film biograficzny. Przeciętne, ładne zdjęcia. Przeciętne udźwiękowienie. Przeciętne role drugoplanowe.... Słowem przeciętność. Poza jednym wyjątkiem - rola Sigourney Weaver, która nadaje filmowi tchnienie nadprzecietności. Jej postać doskonale oddaje pasje, wytrwałość, determinacje w działaniu i walke w słuszną sprawe. To wszystko sumuje się i daje obraz wielkiej miłości do gorylów. Jednak sam film nie zachwyca. Czyżby to wina scenariusza i rezyserii? A może przez brak koncepcji na opowiedzenie bądź co bądź prawdziwej historii. Mam wrażenie, że w większości twórcy zabierając się za biografię skupiają się wyłącznie na opowiedzeniu historii, odrzucając gdzieś na bok artystyczne możliwości jakie daje film - a film to też sztuka. Przecież można zabrać sie za biografię nie przekazując tylko obrazów "zewnętrznych", ale starać się oddać duszę artysty. Przykladem filmu z "duszą" jest Nizińsky Paula Coxa.