Clint Eastwood swoją karierę aktorską zakończył w mocnym stylu.
Rola w Gran Torino to moim zdaniem jedna z jego najlepszych, ale prawdziwe słowa uznania należą się za reżyserie. To wspaniały film który pokazuje "eastwoodowską" wersję prawdziwego mężczyzny.
Jest troszkę moralizatorsko, ale w znośnej dawce, oprawionej odrobiną humoru. Fabuła pomimo że trwa ok 2 h nie nudzi się ani przez chwilę.
Podoba mi się sposób w jaki reżyser potraktował tzw "gangi". Wiele filmów troszkę przerysowuję ich wygląd (np modna seria Za szybkich, za wściekłych). Najlepiej obrazuje to chyba zestawienie tytułowego Gran Tourino 72 z białą Hondą (bodajże civic)i spoilerem (swojskie klimaty :). Jeśli kogoś to nie przekonało, to chyba scena z "murzynskiego getta" już powinna.
Podsumowując Clint kończy swoją przygodę aktorską mocnym uderzeniem. Powiedziałbym, tak po męsku. Ale tak jak już wspomniałem, prawdziwym majstersztykiem jest sama rezyseria, i mam nadzieje że tutaj słynny aktor nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Jak dla mnie film roku. Amerykańska akademia filmowa powinna to docenić. Film bardziej amerykański niż Australia i Slumdog :)