Smutna piosenka na zakończenie zwiastuje koniec nie tylko tego filmu ale również całej aktorskiej kariery Eastwooda. Robi się jeszcze smutniej, gdy uświadomimy sobie że to być może ostatni film Eastwooda w ogóle. Ten genialny aktor i reżyser już za życia zapisał się na stałe w historii kina.
Po raz pierwszy zetkąłem się z nim na przełomie lat 80 i 90 gdy zobaczyłem dolarową trylogię S. Leone. Muszę powiedzieć, że zostałem jego wyznawcą :) Potem była seria Dirty Harry. Ten małomówny twardziel okazał się również świetnym reżyserem. Zagrał i wyreżyserował wiele wspaniałych filmów. Ku zaskoczeniu sporej rzeszy sceptyków potrafił być również sentymentalny (Bridges Of Medison County, Perfect World...)
Gran Torino to film lepszy od wyreżyserowanego w tym samym roku Changeling. Mamy tu wszystko co charakteryzuje kino Eastwooda. Cynicznego, samotnego twardziela (Kowalski) świetne dialogi (sceny u fryzjera, prywatka u sąsiadów)i wredną rodzinkę. Mamy też trafne obserwacje społeczne - genialna scena spotkania na (amerykanskiej) drodze dwóch gangów - meksykańskiego i azjatyckiego.
Nie jest to film klasy Million Dollar Baby czy Unforgiven ale zobaczyć warto.