Mocno naciagana przewidywalna historyjka, aktorzy poza Clintem jakby z lapanki.. mlody chiniol i
ksiadz przedewszystkim marni.
Takiego zakończenia, to się nie spodziewałem. Jest niespodziewane, nieamerykańskie. Większość aktorów to amatorzy, ale ksiądz był zagrany akurat w miarę dobrze.
Ten "młody chinol" miał taki być, sam Walt Kowalski zapytał Sue czy jej brat jest umysłowo chory, wyraźnie było pokazane w filmie, że Thao jest "inny", nieśmiały, małomówny, niepewny siebie, zamknięty w sobie itp. Jeśli chodzi o księdza to można by było się wgłębiać, ale wydaje mi się, ze on też pełnił taką specjalną role. Początkowo był uparty i starał się być stanowczy, udawał takiego, tak naprawdę słowa Walta, które wypowiedział o nim były prawdą, sam się przyznał na pogrzebie, że wcześniej nic nie wiedział o życiu i śmierci. Chwilowo był nieogarniętym, niedoświadczonym księdzem. Może rzeczywiście grali trochę niechlujnie, ale ja widziałam w tym cel. Dzięki temu ten film był również zabawny. Czy wszystko zawsze musi być takie idealne? Piękni znani aktorzy? Piękne widoki, super efekty dźwiękowe i specjalne? Zazwyczaj jak są takie spokojne i proste filmy skupiamy się bardziej na historii, wszystko inne staje się nieważne. Ja się wciągnęłam, szczerze mówiąc, mi ta prostota jak najbardziej odpowiadała, cały film mi się podobał, jestem wręcz zachwycona. Lubie filmy, które z pozoru nie powalają, ale sama jego historia przyciąga tak mocno, że reszta nie ma znaczenia. Ja coś takiego poczułam mimo, że jest "przewidywalny", ale wartościowy.