Eastwood po raz kolejny udowadnia, że jest nie tylko świetnym reżyserem ale także wyśmienitym aktorem. Rola Kowalskiego to aktorski majstersztyk - zgorzkniały facet dla którego samochód znaczy więcej niż rodzina, nie mający przyjaciół, pozbawiony wydawałoby się resztek ludzkich uczuć staje w obronie imigrantów z Azji. Film w piękny aczkolwiek nad wyraz prosty sposób ukazuje tą nierówną walkę o godność człowieka. Clint ponad wszystko, miażdży kolegów po fachu - w końcu "takich małych ch...w używaliśmy w Korei zamiast worków z piaskiem". Polecam
dobry dobry:D ale po obejrzeniu od razu mi się skojarzył z "Zapachem kobiety" i Tu pytanie;] który aktor bardziej wam się podobał w roli samotnego, zgorzkniałego staruszka z pełnym bagażem życiowych doświadczeń? Al Pacino czy Clint Eastwood?