Mój pierwszy film Andersona. Trudno nie byc zachwyconym tym kolażem barw, świetnymi ujęciami, zabawą konwencją (kino więzienne, slapstick, kreskówka), mnóstwem znakomitych ról... A jednak pojawiły się u mnie uczucia, które towarzyszyły podczas oglądania "Kurczaka ze śliwkami". Forma nie tyle przerosła treśc, co podporządkowała ją sobie. Opowieśc jest błaha i czasami zbyt niesamowita tylko po to by pozwolic zaistniec kolejnej szarży podgatunków filmowych jakie reżyser wykorzystuje.
Ocena niepewna, waha się między 7, a 8. Na pewno warto wybrac się do kina. Mimo to muszę poświęcic jeszcze dzień przemyśleń, by zdecydowac jak dobry film widziałem. Bo to że był "dobry" jest pewne.
Zgadzam się z pierwszą częścią. Te same odczucia miałam, historia może nie jest najwyższych lotów i nie jest skomplikowana, ale to chyba nie o to tu chodzi. Cała wizualna sfera i żonglowanie konwencjami są bezbłędne. Można się zakochać w tym filmie, taki jest pięknie zrobiony.
Anderson wlasnie takie filmy robi, pozornie o niczym, czesto ocierajace sie o kicz. Grand Budapest Hotel atakuje nas masa malo waznych zdarzen, podobnie jak np. Pociąg do Darjeeling atakuje widza pozornie niewiele znaczacym slowotokiem bohaterow. Bo to do widza nalezy rola zbudowania z tych chaotycznie porozrzucanych klockow sensownej struktury. Malo jest takich niepretensjonalnych tworcow filmowych, jak Wes Anderson...