Mam pytanie. Być może jest to tylko moja nadinterpretacja, ale w całym filmie oprócz oczywistego problemu rasizmu i problemów wynikających z bycia czarnoskórym, pokazane jest problem akceptacji swojej tożsamości przez doctora. Z początku subtelnie, potem scena na polu gdy stają i dr. Shisley nie patrzy na ludzi pracujących na polu, a następnie kiedy wykrzykuje 'nie jestem w czarny, bo gram muzykę białych, nie jestem biały bo jestem czarny'.
Myślę, że znajomość z Tonym pozwala mu zaakceptować swoje położenie m. In. Podczas, gdy ten bije policjanta bo nazwał go 'polczar****em', co rzekomo (bo czy tak było to tez nie wiadomo) bronił swojej włoskiej kultury.
Wisienką na torcie jest występ w barze za darmo, zamiast gali dla bogaczy i fakt że dr. Po raz pierwszy od początku filmu jest szczęśliwy - grając obok szklanki z whiskey.
Z początku wygląda to tak, że czarnoskórzy bracia maja z nim problem, ale jeśli się nad tym zastanowimy to właśnie on zachowuje dystans i unika konfrontacji. Dopiero na koniec stwierdza, że 'będzie dawał taki koncert raz w miesiącu za darmo'.
Czy to tylko moja wyobraźnia czy ktoś jeszcze ma podobne odczucia po tym filmie?
Bardzo jestem ciekawa.