Filmów o podobnej tematyce było dużo, ale trudno mi sobie przypomnieć, żeby w którymś biały rasista nie był pokazany jako prymityw. Rasiści w "Green book" to (nie tylko) dżentelmeni o wyrafinowanym smaku, nie chrząkający w czasie koncertu, nie ubierający tych samych garniturów na różne okazje w ciągu dnia, nie korzystający z tych samych toalet co kolorowi, nie pchający się przed damy w przejściu... Z drugiej strony postawa kolorowych, znających swoje miejsce w społeczeństwie. To nie są dwa antagonistyczne światy. To jest wielopokoleniowa kultura, a postaci zbyt "arystokratycznego" Don Shirleya i zbyt tolerancyjnego Tony'ego są elementami jej erozji.