Ostatnio widziałam "Death Proof" w kinie, na premierze - nie padłam z zachwytu, bo dialogi o d*pie Maryni przeciągnięte w nieskończoność, bo zbyt manierycznie i nudno w pierwszej części, no i oczekiwania po "Kill Billu" urosły do granic przesadnych. Nie tego się oczekiwało po Tarantino.

Ale po tych 5 latach, obejrzenie tego filmu "na świeżo" i tak po prostu to nowe odkrycie! :) "Death Proof" jest świetnym filmem, nakręconym dla jaj, dla siebie, dla znajomych; na zupełnym luzie i bez napinania się oczekiwaniami publiczności. Czysta zabawa, czysta przyjemność.
Poza tym to jest naprawdę babskie kino... co może wnerwiać facetów, bo ścigają się tu, strzelają i dają w pysk właśnie dziewczyny - seksowne, ale i nie bezbronne sierotki marysie podające się facetowi na tacy (w tym wypadku: dające się zabić Stuntman Mikowi). Ciekawe czy ktoś od "siedemdziesiatej czwartej fali feminizmu" ;) już wziął ten film na warsztat, ale serio jest tu sporo smaczków i motywów do ogarnięcia.

Tak czy siak - jeśli ktoś dalej ma lekki niesmak na wspomnienie tego filmu z dorobku Tarantino polecam zmierzyć się z nim jeszcze raz. Dojrzał po latach, bez zbędnych oczekiwań i rozdmuchanej otoczki "kolejnego dzieła mistrza".