W ostatnim czasie obejrzałem trzy filmy dotyczące wydarzeń z czasów II Wojny Światowej z perspektywy niemieckiej - amerykańską produkcję "Walkiria", niemieckie "Drezno" i również niemiecki "Gustloff". Najgorsze wrażenie robi "Drezno". Fatalne w warstwie scenariuszowej (tandetny i niewiarygodny wątek miłosny), ciągnące się, jak flaki z olejem, ale przede wszystkim przedstawiające Niemców, jako ofiary II Wojny. Nieco lepiej wypada ocenić "Walkirię". Wprawdzie w tym filmie również nie widać złych Niemców, są co najwyżej ludzie próbujący przeżyć z godnością te trudne czasy, ale przynajmniej film trzyma w napięciu i jest świetnie zrealizowany.
Do zupełnie innej kategorii należy zaliczyć "Gustloffa". W dzisiejszych czasach każdy film podejmujący tematykę dramatów wojennych widzianych z niemieckiej perspektywy traktowany jest od razu jako przekłamanie mające na celu wybielanie winnych wojny Niemców. "Gustloff" zaczyna się od informacji o tym, że to właśnie oni zaczęli wojnę na Wybrzeżu Gdańskim. Przez cały seans mamy do czynienia z kretynem dowodzącym "podwodniakami" i wspierającym go tchórzliwym byłym kapitanem, którzy w rzeczywistości ponoszą odpowiedzialność za tragedię. Od kretynów wierzących do końca w zwycięstwo roi się zresztą dookoła, a wygłaszane przez nich teksty kompromitują ich na każdym kroku. Ludzi patrzących na świat trzeźwo jest co kot napłakał. Nie ma tu nawet oskarżeń pod adresem Sowietów, którzy zbombardowali statek, a których barbarzyńskie metody prowadzenia wojny są powszechnie znane. W zasadzie po obejrzeniu filmu można uznać, że jedynymi winnymi tragedii (nigdy nie rozliczonymi ze swoich działań) są Niemcy i ich krótkowzroczność. Tak zwani "dobrzy Niemcy" są w zdecydowanej mniejszości, a ich postawa nie jest przedstawiana ani nachalnie, ani ze zbędnym heroizmem. Po prostu w krytycznych sytuacjach zachowują się rozsądnie i przyzwoicie.
Jeśli chodzi o ocenę warsztatową, film jest nieźle zagrany. Fabuła nieco się ciągnie, ale dzięki temu zachowano wiele realizmu, a zabrakło miejsca na sensację. Muzyka nie przeszkadza w odbiorze. Do najsłabszych stron filmu należą niewątpliwie efekty specjalne (a właściwie ich brak, co dziwi w tak dużej produkcji) i montaż (wiele scen nie współgra ze sob;, zdarzają się niezrozumiałe przeskoki; jedne sceny się ciągną, podczas gdy inne sprawiaj wrażenie urwanych). Długo się zastanawiałem, czy pewne niedostatki i ascetyzm niektórych warstw warsztatowych nie były tu celowe. Doszedłem do wniosku, że nie.
Niemcy mają prawo do własnej traumy. Nie mają prawa do fałszowania historii. Trudno zrobić film spełniający oba te warunki. Twórcom "Gustloffa" to się udało i za sam ten fakt należą im się naprawdę długie brawa. Te rzadko spotykane atuty w pełni równoważą pozostałe niedociągnięcia.
Po obejrzeniu "Katynia", którego jedynymi atutami są tematyka i osoba reżysera, zastanawiam się, kiedy my będziemy w stanie nakręcić ciekawy film poruszający równie ważną z naszej perspektywy tematykę. Na razie w tej dziedzinie możemy się uczyć od Niemców. Uczmy się na przykładzie "Gustloffa", a nie "Drezna".