Bardzo, ale to bardzo się zawiodłam. Jestem wręcz wściekła, że ktoś porównał to do "Szkoły uczuć", która może też arcydziełem nie jest, ale przynajmniej fabuła nie nudzi, jest jakiś pomysł na ogranie tematu, skłania do przemyśleń, a tutaj?
Z całym szacunkiem dla chorych osób, ale dla mnie to film o dwójce nastolatków, która się w sobie zakochuje i... już. Śmierć jednego z nich była wiadoma od samego początku. Tak samo jak obecność tego dziwnego pisarza na pogrzebie. Mnóstwo zbędnych scen i matka Hazel, która cały czas się uśmiecha w tak przerażający sposób jakby była psychiczna. Daje punkt więcej za wspaniałą Shailene, którą bardzo lubię.