Część krytyków doszukiwała się tu jakiś głębokich przemyśleń socjologicznych, ale ja bym nie przesadzał. Film, jak zawsze u Lucasa, kusi złożonością świata przedstawionego, dopracowanego w najdrobniejszych szczegółach. To jest oddzielny, jakby równoległy do naszego, świat. Ma swoich władców, prawa, struktury i to wszystko, na co składa się nasza skomplikowana rzeczywistość. Jeśli chodzi o bardziej emocjonalne przesłanie, to mnie poruszyła w jakikolwiek sposób tylko scena, gdy skazanej na śmierć trójce bohaterów nagle przychodzi z odsieczą cały zakon Jedi. Aż czuje się siłę ich przyjaźni w imię wspólnie wyznawanych, szlachetnych wartości. Razi natomiast swoim tanim wyciskaniem łez wątek śmierci matki Anakina.
Niedoścignione są oczywiście efekty specjalne, w tym efekty dźwiękowe. Dzięki systemowi Dolby Surround nareszcie idealnie zgrano obraz i fonię. Czujemy się, jakbyśmy stali tuż obok nich, w tym dziwnym świecie. Piękna jest również muzyka Johna Williamsa.
No i aktorzy. Natalie Portman uwodzi młodego rycerza tak sugestywnie, że jej czarowi ulegnie pewnie niejeden widz. Ewan McGregor nawet z mieczem świetlnym pozostaje brytyjskim gentlemenem.
Nie wiem dlaczego, ale w tym świecie chciałoby się zostać trochę dłużej niż trwa film. Choćby przez szacunek dla historii kina, której częścią są "Gwiezdne wojny", można to zobaczyć.