Mam wrażenie, że scenarzyści usiedli sobie w jednym pomieszczeniu, co chwilę ktoś rzucał jakimś mniej lub bardziej wysublimowanym pomysłem, na co wszyscy chórem krzyczeli: Super, zróbmy to!
Yoda? Super, zróbmy to!
Bilokacja? Super, zróbmy to!
Olać Snoke, Phasmę czy rodziców Rey i robimy po swojemu? Super, zróbmy to!
Wątek pseudo-miłosny? Super, zróbmy to!
A jakieś jaja? Super, zróbmy to!
(...)
I tak w skrócie powstała VIII część.
Przebudzenie mocy zostawiało nas z masą pytań, które stawały się przedmiotem setek teorii. W Ostatnim Jedi wątki te zostały częstokroć domknięte na szybko i bez polotu, przez co takie postacie jak Snoke czy Phasma - które wydały się stanowić ważne postacie w całej najnowszej trylogii - sprowadzone zostały do roli porównywalnej z Darth Maulem czy Jar Jar Binskem - tj. w danej chwili były potrzebne, ale nie wnoszą żadnej swojej historii (oczywiście w ujęciu filmowym - pomijam książki). Liczyłem, że chociaż może tym hakerem będzie Lando Calrissian! A tu nie.
Co mamy po Ostatni Jedi? Myślę, że możemy być pewni, że na końcu Rey i Kylo będą żyli długo i szczęśliwie, bawiąc wspólnie swoje małe jediniątka. To, że wcześniej ktoś tam się postrzela czy będzie trochę wymachiwała świetlną szabelką to norma. Tyle.
Może to kwestia oczekiwań, ale dla mnie zbyt komediowe i bajkowe. Klimaty bliższe do Łotra 1, niż sagi. A szkoda, bo VII część wróżyła dobrze - szczególnie postać Kylo - człowieka, który ma ambicje być jak dziadek, ale coś nie wychodzi i pewnie nie wyjdzie, a niektórym, pomimo braku krwi Skywalkerów, widzie się lepiej.
Jak dla mnie to jednak lepsza czesc glownie dlatego, ze Hamill stanal na wysokosci zadania. To sa gwiezdne wojny Disneya. Musi byc humorzasto. Film raczej dla dzieci i nastolatkow, jakkolwiek to nie zabrzmi. Potraktowanie po macoszemu Snnokea to rzeczywiscie skandal. Ale pewnie wroci:)