Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Star Wars: The Last Jedi
2017
6,8 153 tys. ocen
6,8 10 1 153370
6,9 66 krytyków
Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
powrót do forum filmu Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jestem fanatykiem gwiezdnych wojen. W związku z tym patrzę na części IV-VI głównie jako na filmy, które miały być w założeniach pierwotnych rozrywkowym, przyzwoitym połączeniem filmów przygodowych i SF. Lukas kręcąc je, na pewno nie podejrzewał, że za kilkanaście lat będą ludzie, którzy będą się do nich modlić z braku lepszego zajęcia. Mimo mojego luźnego przywiązania do oryginalnej trylogii musze przyznać, że TFA nie przypadło mi do gustu. IO to nie dlatego, że było zrzynką z Nowej Nadziei, ale dlatego, że film ten był okropnie nijaki, pozbawiony własnego charakteru i czegokolwiek co by go wyróżniało. Ten film nie był nawet zły jak Mroczne Widmo, a po prostu mdły jak odgrzewany kotlet.

ALE: Recenzja ta jest o Ostatnim Jedi. Skoro więc już wyjaśniłem najważniejsze kwestie, które moim zdaniem wpłynęły na odbiór i ocenę tego filmidła, możemy przejść do rzeczy. Od razu mówię, że tekst ten nie tyle zawiera spoilery, co bezpośrednio się na nich opiera. A jako, że opinie są jak zwykle podzielone to postaram się w tej recenzji zjednoczyć te entuzjastyczną i hejterską stronę mocy i spróbować uzyskać jakąś namiastkę balansu.

Zacznijmy od fabuły, bo ona była dla mnie chyba największym zaskoczeniem. Ostatni Jedi ma bowiem bodajże najbardziej złożoną fabułę ze wszystkich części SW. W filmie mamy w sumie trzy, góra cztery najważniejsze wątki, które biegną od siebie równolegle, ale jednak są ze sobą mocno powiązane. Najlepsza jest dla mnie ich nieprzewidywalność. Dany wątek przez pół filmu biegnie w jednym kierunku, a potem następuje nagły zwrot akcji, który zmusza bohaterów do kompletnej zmiany planów. Nie uświadczymy tutaj sytuacji, gdzie bohaterom, mimo tego, że milion rzeczy mogło pójść nie tak, udaje się zrealizować swój cel. Z tego powodu niemalże cieszyłem się kiedy Finn i Rose zostali schwytani na statku Najwyższego Porządku, a rebelianci musieli uciekać pod ostrzałem w transporterach. Tutaj śmierci jest pod dostatkiem i wydaje się mieć naprawdę jakieś znaczenie dla rozstrzygnięcia konfliktu, tego która ze stron ostatecznie wygra. Dobrzy bynajmniej nie wygrywają tutaj tylko dlatego, że są dobrzy. Po prostych jak drut z historiach poprzednich części to bardzo miła odmiana. I błagam nie mówcie mi, że fabuła w pozostałych częściach była dojrzalsza, czy poważniejsza. Filmy te zostały wymyślone po to aby trzepać kasę z biletów kupowanych przez ludzi w każdym wieku, więc w swoim zamyśle miały być one nieskomplikowane. Kotor I i II – to są poważne, dojrzałe i głębokie historie ze świata SW( a przynajmniej były zanim Disney wywalił je z kanonu), a nie jakieś filmy familijne.

ALE: Nie da się ukryć, że niesamowicie szczęśliwe zbiegi okoliczności, które przytrafiają się bohaterom wciąż są tutaj obecne. Można by to potraktować jako część wspomnianej wcześniej prostoty, gdyby nie to, że momentami to aż razi. Mówię tutaj konkretnie o jednej scenie, do której nawiąże potem. Tak więc „plot aromor” przez większość czasu wydaje się tutaj mniej rzucać w oczy, ale jak przyjdzie co do czego chroni lepiej niż nigdy dotąd.

Postacie? Tutaj praktycznie każda z poprzedniej części( i nie tylko) dostała okazję, żeby się rozwinąć. Kylo Ren po zniszczeniu swojego hełmiku wreszcie przestał zachowywać się jak emo udający Vadera, a zaczął po prostu jak emo. Niby nic, ale naprawdę przestał mnie dzięki temu wkurzać. Zacząłem go nawet lubić dzięki jego historii ze Skywalkerem i mistyczną więzią z Ray. O tej ostatniej mogę powiedzieć tyle, że wciąż jest Lukiem 2.0 i swojego charakteru zbytnio nie rozwinęła, a średnio ciekawy wątek z jej rodzicami w tym nie pomagał. Finn z kogoś kto dba tylko o swoich przyjaciół, a cała reszta średnio go interesuje, stał się rebeliantem z krwi i kości. Poe tym razem nie zniknął gdzieś na połowę filmu i pokazał, że jest ekstraktem ze wszystkich młodych, gniewnych i ryzykanckich bohaterów kina akcji z lat 90. Rose jest nawet sympatyczna, choć chyba trochę za szybko podźwignęła się po stracie siostry, a jej wątek romantyczny z Finnem był eee… wątkiem romantycznym w Gwiezdnych Wojnach. Nawet Luke dostał szanse na pokazanie się z zupełnie innej strony. Mistrz Jedi nie jest już tutaj tym krystalicznie czystym chłopaczkiem znanym z epizodów IV-VI. Najbardziej spodobała mi się jednak postać Hakera( zapomniałem imienia). Była to prawdziwie niejednoznaczna moralnie postać, która trzymała się swojej filozofii. Nie był gościem w stylu „jestem zimny drań i zależy mi tylko na pieniądzach, ale potem pomogę tym dobrym, zrobię dziecko ich przywódcy i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie”. Jeśli jeszcze się pojawi, mam nadzieje, że nie zrobią z niego drugiego Solo.

ALE: Z postaciami mam jeden poważny kłopot. A imię jego Snoke. Każdą scenę z jego udziałem można opisać słowami „patrzcie jaki jestem zły, jak wielka jest ma moc, jak paskudny jest mój ryj”. W skrócie - był to po prostu bardziej wygadany Palpatine. Pisze „był” bo został zabity i… nie mam z tym większego problemu. Oczywiście okoliczności jego spotkania z Rey i Kylo zostały przepisane z Powrotu Jedi, ale jego zakończenie było dużo lepsze. Śmierć Snoke’a była gwałtowna, niespodziewana i o wiele bardziej wiarygodna, niż gdyby ktoś tak potężny został np. pokonany w walce. Wyobrażacie sobie na przykład gdyby Snoke zaczął razić Ray piorunami, a Kylo uniósł go nad głowę i zrzucił do szybu, powodując wybuch? Ja też nie, bo to by było absurdalnie głupie. Mimo to postać Snoke’a wciąż wydaje mi się zbyt enigmatyczna, żeby się jej pozbyć. Nie jest to bohater zbyt ciekawy, ale jest niezwykle istotny dla fabuły, więc wypadałoby przynajmniej dowiedzieć się skąd się wziął. Jeżeli nie pokażą tego teraz w retrospekcjach to uśmiercenie go z całkiem niezłego plottwistu stanie się bodajże największą głupotą w tej trylogii.

A jak wygląda akcja? W tej kwestii Ostatni Jedi nie zawodzi. Oprócz standardowych bitew statków i walk na miecze świetlne jest tu kilka scen akcji raczej nie spotykanych w SW. Mamy tu np. pościg na koniopodobnych stworach połączony z wesołym tratowaniem wszystkiego na swojej drodze. Niektórzy mogą mieć z tym problem, ale mnie osobiście cieszy, że próbowano spróbować czegoś nowego. Bitwy statków jak zwykle robią wrażenie i jeszcze nigdy nie czuć było w nich takiej powagi. To już nie jest radosne pifpafkowanie w kosmosie gdzie śmierć wydaje się nie mieć żadnego wpływu na rozwój wypadków. Do tego nie sprowadzają się one już jedynie do strzelania w dany punkt i zostały wyraźnie urozmaicone czy to poprzez strategie( pierwsza bitwa z użyciem bombowców), czy też miejsce akcji (końcowa bitwa na solnej pustyni). Muszę też przyznać, że dopiero po scenie w której statek rebeliantów wchodzi w nadprzestrzeń i przecina statek Snoke’a uświadomiłem sobie od jak dawna chciałem zobaczyć coś takiego. Jeśli natomiast chodzi o walki na miecze świetlne, to myślę, że wreszcie znaleziono balans pomiędzy cyrkowymi wygibasami z prequeli a pojedynkiem na to kogo mniej męczy reumatyzm w wykonaniu Vadera i Obi-wana w Nowej Nadziei. Walk z użyciem lightsaberów jest tu co prawda mało, ale są świetnie zrealizowane, jak choćby walka Rey i Kylo ze strażnikami Snoke’a. Oprócz tego mamy tu też pojedynki bez mieczy świetlnych, które co prawda nie robią aż takiego wrażenia, ale też dają radę.

Jednym z najważniejszych atutów Ostatniego Jedi jest również poruszenie tematu mocy. Żadna z wcześniejszych części nie poświęcała aż tyle uwagi na ukazywanie tego jak działa moc, jak wpływa na posługujące się nią istoty, czego można dokonać za jej pomocą, czym jest jasna i ciemna strona mocy itp.

ALE: Większość dostarczonych przez film odpowiedzi jest jednak tak enigmatycznych, że tworzą one jeszcze więcej pytań. Na dodatek mowa tam jest o równowadze, ale próżno szukać tutaj czegoś w rodzaju choćby filozofii Szarych Jedi, którzy szukali balansu między jasną a ciemną stroną mocy. Jasna strona to wciąż ta bezsprzecznie dobra i właściwa a ciemna to samo zło, które trzeba bezwzględnie tępić. Łatwo oczywiście przypisać te strony do rebeliantów i Najwyższego Porządku. Klasyczny podział na dobro i zło jest więc tutaj zachowany i przelotna wzmianka o tym, że handlarze bronią dostarczają broń również rebeliantom nie jest w stanie tego zmienić.

Ważną rolę w filmie odgrywa również humor, który, niestety, nie jest najwyższych lotów. Parę średnio śmiesznych sytuacji można by przełknąć, ale jest ich tu tak dużo, że po pewnym czasie nie sposób się nimi nie zadławić. Jest to chyba najpoważniejsza zmiana w konwencji SW jaka występuje w filmie.

ALE: Niektóre żarty mają tutaj charakter autoironii, wytykając choćby głupoty poprzedniej części np. kiedy Snoke wnerwia się na Kylo, że pokonał go ktoś kto pierwszy raz trzymał miecz świetlny, a następnie mówi mu, żeby zdjął ten durny hełm. W filmie to BB8 powoduje większość sytuacji mających z założenia wywoływać śmiech, ale droid ten jest sympatyczny i całkiem niegłupi. Na dodatek bierze on czynny udział w akcji i na pewno nie sprawia wrażenia bezużytecznej postaci. Widać, że scenarzyści zrozumieli, że wrzucenie do filmu postaci, która ma wzbudzać śmiech poprzez swój kretynizm i nieporadność, nie jest dobrym pomysłem.

Inną rzeczą, już mniej istotną rzeczą, która przykuła moją uwagę jest fauna uniwersum SW. W poprzednich częściach zwierzęta stanowiły raczej tło dla rozwoju akcji, a w Ostatnim Jedi są raczej jej częścią. Co prawda nie polubiłem przewijających się przez pół filmu przesłodzonych chomiko-gołębi, ale dopóki nie zniszczą najpotężniejszej armii w galaktyce, nie znienawidzę ich całkowicie i po prostu pozwolę twórcom trzepać kasę z maskotek.

Czy w tym filmie coś co mnie zirytowało? Cóż, były trzy rzeczy, na które naprawdę ciężko przymknąć mi oko.

Pierwsza: Leia powracająca na statek z przestrzeni kosmicznej za pomocą mocy – Wspominałem na początku, że w filmie jest scena gdzie widać jak na dłoni, że postać przeżyła, bo wymaga tego scenariusz? Oto i ona. Pomijając już wszelkie wątpliwości w związku z tym czy moc mogłaby ją uchronić przed śmiercią w próżni, to nie przypominam sobie, żeby Leia była w jakiś sposób wyszkolona w korzystaniu z mocy. Chyba nawet Yoda miałby problem ze zrobieniem czegoś takiego. No ale skoro stary skrzat potrafi przywołać błyskawice z nieba to mogę się mylić.

Druga: Rey wlatująca do statku Snoke’a – Przyznam, że nie pamiętam do końca jaki miała zamiar, ale jeśli cały jej plan polegał na oddaniu się w ręce wroga, aby przekonać jednego z ich dowódców do nawrócenia się, to nie był to jeden z jej najlepszych pomysłów. W sumie to już w Powrocie Jedi nie należało to najbystrzejszych posunięć.

Trzecia: Taki oto dialog:
Finn: Działo Taranowe
Rose: Co to jest?
Finn: Działa jak mała gwiazda śmierci.
Ja: No rzesz ja pier…

Tak, moi drodzy, kolejna gwiazda śmierci. A nie przepraszam, urządzenie które jedynie działa jak gwiazda śmierci. Oczywiście była z nim związana cała scena, w której (Niespodzianka!) bohaterowie starają się je zniszczyć poprzez (Szok!) trafienie we właściwe miejsce. Dobrze, że przynajmniej się im to nie udało.

No dobra, ale czy w końcu oceniam ten film pozytywnie? Cóż, przede wszystkim podoba mi się to, że ósmy epizod ma o wiele więcej własnego charakteru niż TFA. Rzeczy których najbardziej nienawidzę w filmach jest stagnacja i nijakość. W Ostatnim Jedi tego na szczęście nie uświadczyłem. Niektóre zmiany są dobre, niektóre niekoniecznie, ale cieszę się ogromnie, że reżyser odważył się w ogóle jakieś zaprowadzić. Pamiętajcie, że Star Wars IV-VI miały być po prostu dobrymi filmami rozrywkowymi. Jeśli spojrzeć na to w ten sposób to nie mogę zbytnio narzekać na tę część, bo bawiłem się nieźle. Niestety film ten zawiera zarówno plusy jak i minusy charakterystyczne dla współczesnego kina rozrywkowego. Pochwała należy się jednak twórcom za to, że starali się stworzyć coś własnego, zamiast nieporadnie naśladować coś, co jest już przestarzałe i nieatrakcyjne. Nawet najbardziej zagorzali fani starej trylogii powinni docenić przynajmniej to, że nie otrzymali kolejnej marnej kopii którejś z poprzednich części.

ALE: Z drugiej strony Mroczne Widmo też było oryginalne. No, ale dzięki temu wciąż jest lepsze od Przebudzenia Mocy.

Podsumowanie:
+ dzięki twistom fabularnym jest to bodajże najlepsza fabularnie część
+ urozmaicone sceny akcji
+ walki na miecze świetlne wreszcie są zrobione dobrze
+ rozwinięcie charakterów postaci
+ prawdziwie niejednoznaczna moralnie postać Hakera
+ pokazanie starych postaci z innej strony
+ poruszenie tematu mocy
+ autoironiczny humor

- ilość słabego humoru razi w oczy
- postacie wciąż mogą irytować zachowaniem
- plot armor jest momentami wręcz komiczny
- oby zabicie Snoke’a nie okazało się błędem
- nikt nie stracił ręki
- jeśli w następnej części będzie gwiazda śmierci, coś co działa jak gwiazda śmierci, czy choćby w którymś statku będzie breloczek w kształcie gwiazdy śmierci, to szlag mnie trafi