Choć nowe "Gwiezdne wojny" nie są doskonałe i prawdopodobnie nigdy nie będą, to podczas seansu dla każdego "ale" znajdzie się co najmniej pięć innych "achów", które spełnią rozbuchane do granic możliwości oczekiwania i pozwolą wyjść z kina z uśmiechem na twarzy.
Śmiało można powiedzieć, że te "Gwiezdne wojny" są bliskie tym, które znamy z pierwowzoru. Dostaliśmy dokładnie to, czego chcieliśmy i czego oczekiwaliśmy. Tylko że może to być równie dobrze nasze przekleństwo.
Bo"Przebudzenie Mocy" jest niemal dokładną parafrazą "Nowej nadziei", w której Abrams porzuca chęć odciśnięcia autorskiego piętna na rzecz skrupulatnego odtworzenia układanki George'a Lucasa.
Co prawda, film jest mieszanką solidnie przygotowaną, z której Abrams wyławia same najznakomitsze kąski i przekazuje je widzowi. Z filmu wylewa się więc nostalgia, sentyment oraz niezbadane pokłady humoru, ale brak tu przyciśnięcia pedału gazu, ryzyka. Wniesienia do historii czegoś nowego, przełomowego.
Siódmy epizod więc to z całą pewnością angażujące i solidnie zrealizowane kino przygodowe, z dobrym tempem, świetnymi sceneriami i efektami specjalnymi, ale niestety bardzo bezpieczne i przewidywalne, które bardziej czerpie z rozwiązań zaprezentowanych nam przez George'a Lucasa, aniżeli tworzy kino przełomowe i rewolucyjne...
Więcej przeczytacie tutaj: shar.es/1GYhfG
Warto śledzić również tutaj: fb.com/filmbuk