Przyznam szczerze: nigdy za Gwiezdnymi Wojnami nie przepadałam. Wiedziałam, że takie coś istnieje, wiedziałam, że dużo ludzi jest w to uniwersum wkręcone, wiedziałam, że jest to coś, o czym wiele osób może rozmawiać godzinami. Jakoś nigdy jednak nie podjęłam się zgłębiania tematu. Aż do grudnia tego roku, kiedy to stwierdziłam, że najwyższy czas wyleczyć się z własnej ignorancji, bo przecież do kin właśnie wchodzi film, który na pewno będzie wielkim hitem (co, jak widać, się sprawdza) i na co najmniej parę tygodni stanie się ważnym tematem rozmów.
Zaczęłam więc zgłębiać stare filmy (choć przyznam się, że nowej trylogii jeszcze nie dokończyłam, ale jak najszybciej to nadrobię!) - najpierw z minimalnym zaciekawieniem. Chwilę potem przerodziło się ono w dość spore zainteresowanie, a teraz przybrało ono już formę głębokiej fascynacji. Nic więc dziwnego, że na Przebudzenie Mocy popędziłam (i to dosłownie, sprintem aż pod salę kinową!) już w kilka dni po premierze.
I wiecie co? Mimo różnych rzeczy, których można się czepić, sądzę, że Epizod VII jest jednym z po prostu najfajniejszych i najprzyjemniejszych w oglądaniu filmów, które ostatnio widziałam.
więcej na: http://www.nerwslowa.blogspot.com/2015/12/film-gwiezdne-wojny-epizod-vii.html#mo re