Sympatyczny filmik opowiadający o życiu młodych Kubańczyków w świecie, gdzie marzenia mogą doprowadzić do więzienia. Bohaterowie starają się ułożyć sobie życie, choć często zupełnie niechcący ranią bliskich sobie ludzi. Dopiero postawieni twarzą w twarz z decyzjami, od których nie można uciec, zaczynają dostrzegać, że w tym gównianym kraju nie wszystko było takie złe.
Uroczy bohaterowie sprawiają, że ogląda się ten film bardzo fajnie. Do tego cały przegląd latynoskiej współczesnej muzy sprawia, że film świetnie się słucha, a "Arenas de soledad" to po prostu kawał świetnej roboty i choćby za umieszczenie w filmie tej jednej piosenki twórcy mają jeden plus.
I jeszcze jedna uwaga. Roberto Sanmartín wygląda jakby był bratem Gael García Bernal. Dziwne.
Zgadzam się, podobny, jak brat. Widać to taka odmiana latynoskiej urody. Nie ukrywam, że przyjemna dla oka ;)A i Alberto Yoel przystojny jest nad wyraz.
Co do mnie bardzo przemówiło w tym filmie: poczucie wspólnoty, traktowanie sztuki jako najwyższej wartości, zarówno przez Ruy'a, jak i jego przyjaciół - poetę i jego żonę, wygłaszającą pean na cześć poezji męża, jakaś taka radosna godność, z którą Kubańczycy znoszą to, co było udziałem Polaków jeszcze 20 lat temu, a mimo to potrafią kochać swój niezwykły kraj. No i mnóstwo dobrej muzyki, przegląd sceny muzycznej - od tradycyjnych, kubańskich rytmów, przez rock, hip-hop, aż po robiący wrażenie metal!
I ten teatr z księżycem w dziurze w dachu... taką właśnie wyobrażam sobie Kubę - dumne, choć zniszczone piękno architektury i przyrody oraz wspaniali, pełni radości i dumy ludzie.