Czy ktoś też miał skojarzenia z filmami o Jamesie Bondzie? Przez to, że nie było Mocy, Jedi, Sithów, a główna postać to zawadiaka, który dobrze strzela i pilotuje, do tego "dziewczyna bonda" - tajemnicza, niebezpieczna kobieta, przy boku, która zdradza niejako głównego bohatera niczym Vesper w Casino Royale, i główny "wróg bonda" - charakterystyczny złodupiec z ciekawymi bliznami na twarzy. No i pozornie chaotyczny świat "warlordów', którym okazuje się kierować wielopoziomowa, hierarchiczna organizacja siatki "przestępczej" (Palpatine->Maul->Syndykat->najemnicy pracujący dla niego), niczym Spectre, a wszystko skąpane w anturażu strzelanin, pościgów, kasyn i świata handlarzy bronią. Nie mówię, ze to akurat źle, tylko miałem takie skojarzenia.
a poza tym: film imho udany, raziła mnie tylko zbytnia "dosłowność", którą Disnej musi raczyć swoich amerykańskich widzów. Jak sceny dialogowe to zawsze o te jedno słowo za dużo, żeby wszystko było już całkiem jasne i jednoznaczne ("-Improwizuj! - Mówiłeś, że mam nie improwizować! -" jakby widz tego nie pamiętał, "-rodzina czy plemię...- co za różnica?" - żeby widz od razu wyczuł, że oto chodzi nam o uniwersalne "przesłanie", było tego więcej). Jak sceny pościgowe to zawsze trzeba podciągnąć do ekstremum, żeby zwiększyć sztucznie poziom emocji (typu: dodają tego ekstra paliwa ale oczywiście statek musi się jeszcze cofnąć, dać głębiej wciągnąć czarnej dziurze i dopiero do przodu). Jak robimy "lewicową agendę" (co samo w sobie nie jest dla mnie wcale wadą) to musimy ją podać maksymalnie łopatologicznie zjadaczom hamburgerów i dlatego L3-37 nie będzie po prostu walczyła o prawa robotów ale mówiła dosłownie językiem Marksa o ucisku mas pracujących i wyzwalaniu klas robotniczych, tak żeby każdy skojarzył do czego pijemy i o co chodzi. (swoją drogą scena jej "śmierci" aż do przesady zhumanizowana - robota bierze się do naprawy i sprawdza co szwankuje i co poszło, "zgaśnięcie oczu" nie jest tu żadnym zero jedynkowym momentem przełomowym - "śmiercią"). Trochę po prostu "za dużo" wszystkiego - pościgów, strzelanin, one-linerów, nie do końca udanego humoru, patosu...różne rzeczy można zarzucać Starej Trylogii ale na pewno nie to, że była przeładowana i nie dawała wytchnienia (i to był moim zdaniem jej ogromny atut). No i nic mnie nie denerwuje tak jak psucie scenopisu filmu, tylko po to by naładować sceny pod kina 3D (nie było tego co prawda dużo, ale momentami było widać - jak sceny ucieczki temu kosmicznemu robalowi).