Łotr 1 i "Ostatnie gówno" (czy też "Ostatni Yeti") były tak słabe, że skutecznie zniechęcały do oczekiwania na nowe epizody. Być może stąd się wzięły narzekania, że "Han Solo" będzie porażką. Na szczęście malkontenci nie mieli racji - "Han Solo" dostarcza rozrywki na odpowiednim poziomie, zgrabnie zawiązuje biografie późniejszych bohaterów kanonu GW, wszystko jest na luzie, no i specjalny plus za (delikatne, lecz jednak) kpiny z ideologii gender i feminazizmu.
Oczywiście - momentami widać, że scenarzystów wspierali w pisaniu dziesięciolatkowie, niemniej to i tak spory krok naprzód w porównaniu z "Ostatnim dziadostwem", który wyszedł chyba w całości spod ręki upośledzonych przedszkolaków.
Ehrenreich nie szarżuje, momentami udaje mu się sprzedać ten kpiący uśmiech a la Ford (wiadomo, podróbka, ale dobrej jakości), Harrelson daje wszystko, co akcji potrzeba, nieco gorzej wypada Clarke, ale może to wina dziesięcioletnich scenarzystów, wyborne natomiast jest to, że wreszcie swoje pięć minut otrzymał Chewbacca i z tej szansy skorzystał.
7/10.