Film jest fantastycznie dopracowany technicznie. Scenografia jakby rodem z bajek Andersena. Do tego pełne przepychu i kolorów kostiumy i doskonała praca kamery (zwłaszcza w sekwencjach tanecznych). Tyle tylko że forma przerasta w tym filmie treść. Jakby odrzucić ta fantastyczną techniczną sfere filmu, pozostaje miałka i nużąca historia, nawet nie biografia, a zauroczenie Andersena primmaballeriną. Nie spodobał mi się tez Danny Kaye w tej roli, mimo że dostał za nią nominację do Złotego Globu. Wydał mi sie w większości scen bezbarwny i bezpłciowy. Świetna końcowa sekwencja baletu nasuwająca skojarzenia o filmie "Czerwone pantofelki" z 1948. Nie jest to jednak film tej samej klasy.