PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=135596}

Hellboy: Złota armia

Hellboy II: The Golden Army
2008
6,8 70 tys. ocen
6,8 10 1 70226
6,8 29 krytyków
Hellboy: Złota armia
powrót do forum filmu Hellboy: Złota armia

Recka domowej roboty prosto ze stronki http://cinemacabra.blog.onet.pl/2,ID343031498,index.html

HE IS BACK …
Hell Boy! Get your ass, move boy! Tak właśnie śpiewają nasze drogie koleżanki ze znanego i diabelnie popularnego zespołu Blog 27. Dwie młodociane diablice (teraz na stety już tylko jedna) z litrem plakatówki na facjatach i żyletkami w dłoniach śmigają po scenie śpiewając swoje emo songi. Albo raczej nie emo – to przecież subkultura sin. Subkultura „grzech”. Do piekła z nimi! Weźcie je, dajcie nam Hellboya!
Nie do wiary, ktoś mnie usłuchał! Guillermo Del Toro postanowił nakręcić sequel przygód diabelskiego chłopca, który w szeregach B.B.P.O walczy ze złem, posyłając pomioty Szatana z powrotem do domciu. Przy czym ten cały „chłopiec” już taki młody nie jest, przestał oglądać kreskówki i bawić się zabawkami, a zaczął spożywać napoje poniewierające, umawiać się z kumplami (takimi jak Abe Sapiens – ziomek-ryba) i pannami (ognista Liz), a nawet golić sobie… rogi. No bo co będzie latał tak na dziko, jeszcze się zahaczy o futrynę drzwi, albo nie daj Boże jakiś ptak szukając dobrego miejsca na odpoczynek wybierze sobie jego głowę i narobi… niesmaku. Życie to nie bajka. To znaczy, tak by się mogło wydawać, bo przecież elfy nie powinny istnieć w rzeczywistym świecie. A jednak…

… BACK IN RED …
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, jeszcze przed czasami PRL’u żył sobie król elfów wraz z wiernymi poddanymi. Jednak komuś nie podobała się spokojna egzystencja tych magicznych stworzeń, bo postanowił je zaciukać. Tak jest – mówię o brzydkich, złych i nikczemnych ludziach! Elfy są może ładne, a ich buźki byłyby niezłe na okładce Pani Domu, czy innego Glamour, ale w walce z bezwzględnymi wrogami nie mieli szans. Nie ingeruję we wrodzony dar łucznictwa etc., ale to przecież nie gwarantuje zwycięstwa. Cóż więc zrobić? Nie można się przecież poddać, to by było zbyt pedalskie – nawet jak na elfy. Na szczęście jak z nieba spadł im pewien jegomość, który zaoferował biedakom swoją pomoc. Ofiarował im magiczną koronę, która pozwalała przywołać armię niezwyciężonych robotów. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, a przecież każda pomoc się nada – więc król bez wahania skorzystał z usług przybysza. Robociki przybyły, skopały zadki ludziom i było cacy. Niby. Bo król to jakaś zakichana primadonna, bo coś mu znowu nie pasowało i postanowił ukryć swoją armię, a koronę podzielić na 3 części tak, by nikt więcej nie mógł jej użyć. Dziwne zachowanie, nie powiem. Ja tam bym z niej korzystał ile się da. Wysłał wojaków na walkę z hordami emo-czcicieli i skosił ich zatuszowane zadki… ale to bym zrobił ja. Król elfów to fagas i miał swoje widzenia, więc rozwalił pilota i dał jeden kawałek ludziom z którymi niedawno walczył. Bardzo mądrze, nie powiem. Myślał, że w ten sposób uchroni inne pokolenia przed zbyt wielką potęgą jaką jest dowodzenie robociej armii. Mylił się srogo. Jego drogi syn postanowił nie cackać się z ludźmi i pokonać ich póki jest okazja. Tym bardziej, że kawałek korony, który elfi król oddał przed laty człowiekowi, znajdował się obecnie w muzeum, a jego zdobycie nie było zbyt trudnym zadaniem. Mieczyk w łapkę, hurra do przodu, a później tylko przywołać Złotą Armię. Znowu nie mielibyśmy szans przeciwko przeważającej ilości wroga nie z tej ziemi. Na szczęście mamy własnego bohatera – również nie z tej ziemi. No bo z piekła.

… HE’S BEEN THROUGH HELL …
Guillermo Del Toro w 2004 roku nakręcił pierwszą część Hellboya – przygód demonicznego stworka, który przedostał się do realnego świata portalem utworzonym przez nazistów. Były to pierwsze kroki diablika w organizacji zajmującej się zjawiskami paranormalnymi, ale już wtedy gość wydawał się być nader sympatyczny. Nawet jak na czerwonego. Mimo to film jakoś wyjątkowo mnie nie urzekł. Ot, bardzo przyzwoita ekranizacja świetnego komiksu z dużą dawką akcji, humoru i świetnymi kostiumami. Del Toro nie jest zwany wizjonerem bez powodu – jego dzieła mają w sobie moc (głównie wizualną), więc publika odebrała poprzednią część wyjątkowo pozytywnie. Teraz Hellboy powrócił w nieco zmienionej – według mnie na lepsze – formie. Jest to z pewnością zasługa nowego studia, które Guillermo wynajął do zdjęć (Universal). Fakt, że przez to całość ma nieco Hollywoodzki posmak, ale mi osobiście to nie wadzi i uważam, że filmowi wyszło to na dobre. Komiksowy klimat wciąż się zachował (głównie przez wspomniane już wcześniej genialne kostiumy), a to, że jest więcej cieszących oko efektów specjalnych nie powinno nikomu przeszkadzać. Tym bardziej, że nad wszystkim czuwał nasz ukochany hiszpański reżyser, a to przecież on jest rzeźbiarzem zebranych materiałów.

… BUT HE’S STILL HOT.
Historia jest może nieco infantylna – bo co to są dla nas elfy i ich problemy. Jakieś piździludki z kolorowego lasu, które spędzają czas grając w „kto rzuci dalej szyszką nie łamiąc sobie przy tym paznokcia”. Jednak w tym wypadku postaci te zostały wykreowanie na bladolice stworzenia, które nie tylko nie są nieskazitelnie czyste i urodziwe, ale potrafią przerazić. Taki na przykład książę Nuada – wygląda jak wymaglowana wersja Marlina Mansona zmiksowana z naszym rodzimym Geraltem. Jaki wygląd, takie wnętrze – gość miał nieźle narąbane pod kopułą, w końcu zrobił kuku własnemu ojcu. Jak widać przed patologią nie da się uchronić nikogo.
Zresztą ciekawie naszkicowane postaci to jeden z większych zalet filmu. Główny bohater wciąż jest dużym dzieckiem, które mimo zewnętrznej „twardości” wciąż lubi się nieco zabawić, pokłócić, pobić i postrzelać z broni wielkiego kalibru. Abe natomiast to szlachetny, romantyczny, acz momentami nieco gapowaty stworek, który mimo zabawnego wyglądu wcale nie posiada rybiego móżdżku. Dialogi między tymi bohaterami są przezabawne – zestawienie dwóch odmiennych charakterów ma swój urok. Jeden z nich reprezentuje żywioł ognia, a drugi wody. Efekt ich połączenia można sobie wyobrazić.

Po czterech latach nieobecności nierogatego demona na wielkich ekranach, ten wreszcie powraca. Nowy, silniejszy, lepszy – czasami może nieco przekozaczony i hollywoodzki, ale za to wciąż sympatyczny. Dobre widowisko – Del Toro ciągle tworzy bycze filmy. Diablo polecam.
-------------------------------------------------------------------------------- ---------------------------

+ charyzmatyczne postaci, prze-genialne kostiumy, dobra muzyka, ciekawe efekty specjalne, Seth MacFarlane (twórca Family Guy'a) w roli Johann'a Krauss'a

- elfy to cioty (nawet te poje*ane), mimo wszystko zbyt oczywiste zakończenie


Ocena: 77/100 (nowy, lepszy szatan)