Heretic (2024).
To nie jest film dla ludzi wyznających jakąś religię. Albo go natychmiast odrzucą albo wzbudzi w nich duchowy niepokój.
I to nie jest recenzja dla ludzi wierzących.
Niezależna wytwórnia A24 spełnia obecnie rolę jaką pełniło w latach 90-tych outsiderowe Miramax, z. Gwoździem do trumny Miramaxu wcale nie była afera z udziałem lepkich rączek jednego z braci Weinstein’ów ale ich chciwość. Sprzedali swe dziecko po serii sukcesów ( Fortepian, Pulp Fiction, Angielski Pacjent, Amelia, Godziny, Chicago) oczywiście kanibalizującemu wszystko co możliwe Disney’owi.
A24, jest również na fali, mając na koncie coraz więcej Oscarowych filmów ( Moonlight, Wszystko Wszędzie Naraz), tworzy, niezależne, intelektualne kino (Zielony Rycerz, Kieł, Lady Bird), głównie jednak kojarzące się z niesztampowym horrorem (Hereditary, Midsommar, Lighthouse).
Dwie młode mormonki, idealistki z misją nawracania ludzi na jedyną, słuszną wersję chrześcijaństwa jaką uznają Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, trafiają pod strzechę niejakiego Pana Reeda. Ten wykorzystuje załamanie jesiennej pogody ( w sumie bardziej widać lato a nagle zaczyna padać śnieg…to też jeden z tropów o nich później) i dzięki zapewnieniom, że w domu jest jego żona, przestępują próg jego domu.
Mają nadzieję na szybkie nawrócenie bo starszy Pan, sympatyczny, nawet lekko gamoniowaty Reed (Hugh Grant zawsze się z takimi rolami kojarzy) wyraźnie jest im przychylny.
Z tym, że wynika to z jego studiów, z tego, że chce im wyłuszczyć swój punkt widzenia na religie, nie tylko chrześcijaństwo, na 10 tysięcy wyznań jakie obecnie znajdują wyznawców na świecie.
Scott Becks i Bryan Woods film wyreżyserowali zarazem pisząc do niego scenariusz.
Nigdy tak dobitnie nie rozprawiono się w kinie z ludzką potrzebą wierzenia, że jest coś nad nami, co ma wobec nas plan, co nas stworzyło, co musimy wielbić gdyż inaczej nie potrafimy wytłumaczyć podwalin tego świata.
Gdybyś od dziecka słyszał, że jest Bóg, że masz go czcić, w ten sposób wychowany myślałbyś, że jest inaczej?
Tak naprawdę wierzymy na czyjąś prośbę albo wprost -przymus, np. przez chrzest.
Wierzymy w to co widzimy. Co jest takiego co widzimy, żeby wierzyć?
Czy jeśli coś ma slogan – rozmiar się liczy – co dziewczyny w początkowej sekwencji rozprawiają na temat reklam kondomów – przekładając na wiarę – czy ilość wyznawców oznacza, że TO akurat wyznanie jest słuszne?
Reed wysnuwa dwa świetnie porównania.
Wypytuje dziewczyny o ulubiony fast food.
I tu wskazuje na analogie – religia jest jak fast food. W pewnym momencie, jak jedna z dziewczyn, która przeszła po próbach w kilku kościołach do mormonów, to deklaruje, to Reed trafnie wskazuje. Wybrała tą religię, która jej odpowiadała. Tak jak wybieramy fast food bo ma to jedzenie, które nam najbardziej smakuje.
Drugie porównanie to gra Monopoly.
Wiecie, że pomysł Monopoly, stworzonym w 1935r. zaczerpnęło od innej gry Landlord’s Game, wydanej ponad 30 lat wcześniej? Ta jednak nie odniosła sukcesu dopiero Monopoly stał się najbardziej znaną grą planszową wszechczasów. Dlaczego?
Powodem była reklama.
I tu Reed wysnuwa kolejną intrygującą analogię.
Dlaczego judaizm, pierwotna wersja najpopularniejszej religii świata, taki Landlord’s Game to raptem promil wyznawców? Bo to hermetyczne, nie reklamujące się wyznanie.
Monopoly, czyli chrześcijaństwo zdobył olbrzymią przewagę w tej materii, gdyż jego reklama, to, że w czasach gdy rósł w siłę był na rękę władcom, którzy dzięki niej awansowali na pomazańców bożych.
Co więcej – jest religią agresywną. Jej ekspansja w imię boże, odbywała się głównie ogniem i mieczem a co ciekawe w czasach rzymskich wcale nie cieszyła się po okresie odejścia od mitologii panteonu, największą popularnością, w tej kwestii zagrażał się zaratusztrianizm w wersji mitrańskiej i to dopiero decyzja Konstantyna ustanowiła chrześcijaństwo religią oficjalna dla Rzymu.
I tu przy przywołaniu zaratusztrianizmu pojawić się musi wreszcie konkluzja jaką obdarza dziewczyny pan Reed.
Wszystkie obecnie dominujące religie są oparte na mitologicznych iteracjach.
Wszystko to co napisano w Biblii, od stworzenia świata, przez potop po syna odkupiciela grzechów bowiem, ma swoje odniesienia w innych, wcześniejszych religiach, nawet w rzymskich wierzeniach.
Współczesne Monopoly to nic innego jak islam a wszelkie regionalne wydania bazujące na pierwotnym Monopoly to nic innego jak Mormoni, Luteranie, Kalwini, Świadkowie Jehowy itd. Itp.
Przechodzę do treści filmu.
Reed stwierdza, że znalazł prawdziwą religię i jest nią kontrolowanie innych. Snuje opowieść o tym, że według niego wszystko co się wokół nas dzieje jest fikcją jak w snie motyla.
Bo czy motyl śni, że jest człowiekiem czy człowiek śni, że jest motylem?
I teraz treść, która pojawia się po wyborze wyjścia według zasady Bielef – Disbielef, można odebrać dwojako.
Czy mamy do czynienia z mieliznami, swoistą ekwilibrystyką z widzem by sądził, że nadal ogląda coś wybitnego w przekazie, czy może to nieudana próba wzmożenia efektu zagrożenia, napięcia i strachu jaki towarzyszy nam i bohaterkom filmu?
Po zejściu do piwnicy, „wieszczka” zjada zatrute ciało by ożyć. To ma zmusić niby do samobójstwa nasze wolontariuszki. Niby w ramieniu jednej z nich jest wszczep mający sugerować, że nie jest prawdziwa, niby wszystko było tylko sztuczką z ożywającą kobietą, tylko jak ją zmuszono do śmierci? Skąd ta druga poddała się dyktando Reeda wykonując wszystkie jego polecenia? Nie uciekła biorąc pod uwagę w jakich warunkach była ona i inne przetrzymywana? Jakim cudem jedna z dziewczyn, która się wykrwawiła nagle ożywa by spełnić rolę kata?
Mnóstwo wątpliwości i mielizn jeśli iść torem odbierania tego co widzimy bezpośrednio.
A gdyby tak podążać za pytaniem które pada w treści filmu - czy motyl śni, że jest człowiekiem czy człowiek śni, że jest motylem?
Jest świat, który traktujemy jako raj, ten górny i jest dantejskie piekło z kręgami. Mamy przebitkę na jego wykres w trakcie seansu. Piekło symbolizuje piwnica, która okazuje się ma kolejne kręgi, jeszcze nizej niż jej poziom i za kolejnymi i kolejnymi drzwiami. Odrealnienie miejsca i czasu niczym w Ubiku P. Dicka, gdzie nie można odróżnić co jest wytworem wyobraźni a co rzeczywistością, nową wizją Matrixa podkreślają dodatkowo – makieta domu gdzie Reed ustawia pionki osób widocznych na scenie, wreszcie ucieczka jednej z dziewczyn, która ukazana jest na tej makiecie by przejść na pokój gdzie owa miniatura stoi i gdzie ta dziewczyna wchodzi i wreszcie motyl, którego widziały zza oknem, a który w finale siada jej na rękę. Ale czy naprawdę skoro za chwilę go na niej nie ma?
Druga część filmu idąc prostym tokiem myślenia jest mizerna ale rozpatrując ją z pozycji tropów, kluczy, wskazówek może osoby myślące mile zaskoczyć.
Niekonwencjonalne według mnie kino, które też przynosi nie tylko spektrum pytań i przemyśleń ale też jest novum dla Hugh Granta bo zrywa z jego emploi owego lekko gamoniowatego, sympatycznego i miłego faceta.
Polecam.