Po kiepskim Przyczajonym tygrysie Anga Lee oczekiwałem porazki , ale Hero Zhanga Yimou przeszedł wszelkie moje oczekiwania. Nie ma tu krwawych jatek. Jest poezja walki, filozofia miecza krsystalizujaca wszystkie wartości Dalekiego Wschodu. Film mądry, i niezwykle piękny. Subtenlnie wyreżyserowana baśń jest zachwycajaća. Scenariusz oparty troche na schemacie Rashomona robi niesamowite wrazenie. Sceny batalistyczne (te roje strzał) to cudo - Amerykanie i Polacy uczcie się!!! Wyrafinowane zdjecia i wreszcie bardzo dobra rola Jeta Li. I ta sentencja Zrozumiec moze mnie tylko moj najwiekszy wrog. Niesamowita iopowiesc o miłości, nienawisci i zemscie... Czyli o człowieku. To mówi wszystko o tym filmie, kórego nie mozna opisac słowami. Trzeba go po prostu obejrzeć. Bo jest jak poezja... Ocena: 10/10
Ach ta poezja w walce :P
Obiecalem to i obejrzalem. Teraz moge sie wypowiedziec.
No wiec walki. Walki generalnie mi sie nie podobaly. Podobnie jak w "Latajacym tygrysie, fruwajacym smoku" byly raczej... komiczne. Te skoki na pietnascie metrow, te ciecia, pchniecia i szarpniecia bez kapniecia po prostu do mnie nie docieraja. Przykro mi :(
Ciekawie za to wypadla cala reszta. Kwestia szukania natury czlowieka w tym jak pisze, gra, walczy - choc oklepana w kinie do golych kosci - przedstawiona zostala w miare atrakcyjnie. Bardzo dobrze prezentowal sie deszcz strzal - do momentu, gdy Bezimienny i Sniezna Zamiec zaczeli je odbijac. Gra aktorska, choc nie porywala, raczej poprawna. Kodeks honorowy tez wyszedl calkiem niezle, calosc fabuly raz smiesznie a raz blyskotliwie. Nic, co porywa, ale w zasadzie niezle. Wad nie bede wymieniac, chyba ze chcesz.
Moja ocena: 6/10 - czyli lepiej niz gorzej, ale niewiele.