Punkt pierwszy.
Scenariusz. Przecież on jest taki banalny. Gdy małżeństwo rozpada się, to przy rozwodzie ludzie zaczynają się nienawidzić.
Punkt drugi. Reżyseria.
Miałem wrażenie, że oglądam jakiś sfilmowany spektakl teatralny, a nie film.
Scena kłótni. Żenująca. Reżyser pomyślał sobie: jak będą na siebie krzyczeć i czerwienić się na twarzy, to ocena wśród widzów wzrośnie.
Finał to już mnie przerosło. Słodki do wymiotów.
Jedyny dobry moment to tekst, że facetom wybacza się więcej, a kobieta ma być jak Matka Boska.