Witam.
Wczoraj postanowiłem obejrzeć drugą część Hobbita i chciałbym podzielić się moimi spostrzeżeniami na temat jednego elementu który moim skromnym zdaniem był "trochę" nadużywany. Chodzi o motywy ratunku w ostatniej chwili i co za tym idzie cudowne pojawianie się postaci tam gdzie ich właśnie potrzeba. Chodzi tu przede wszystkim o wszystkie sceny walki gdzie już po połowie filmu było wiadome, że każdy bohater dożyje końca filmu w jakich opałach i zagrożeniu by się nie znalazł. Szczerze to popadłem w skrajność bo bardziej by mnie zaskoczyło niepowodzenie niż "niespodziewana" pomoc. Moim zdaniem akcja dużo na tym straciła bo film był przez to strasznie przewidywalny i nie trzymał w napięciu. Nawet błyskawiczne pojawienie się krasnoludów przed Bilbo (choć ujęcie przed byli kilkanaście metrów pod nim) uznałem za coś normalnego (w rzeczywistości to nawet Legolasa bym nie podejrzewał że jest na tyle zwinny i szybki żeby ponownie wspiąć się na górę, a co dopiero krasnali). Powiedzcie czy też macie podobne odczucia?
Pozdrawiam :)
Gandalfa nikt cudownie nie uratował (oczywiście nadrobią to w trzeciej części) po za tym masz rację, na nadmiar ratunków w ostatniej chwili cierpiała już Niezwykła Podróż.
W Władcy Pierścieni też jest tego sporo.
Myślę, że teraz wiele filmów na to cierpi. Faktycznie mnie też już bardziej zaskakuje niepowodzenie niż "niespodziewana" pomoc.
Musisz pamiętać że Hobbit to bajka na podstawie książki. Ciężko byłoby ich wymordować wg. własnego widzimisię scenarzysty. W samej książce też te ratunki zawsze przychodziły :) może nie zawsze w tak spektakularny sposób, ale były.
Zobaczymy co będzie w 3 części. Bo jeżeli będą się trzymać książki to nie będzie pod koniec tak kolorowo. :)