Nie wiem czy Peter Jackson stwierdził, że powieść Tolkiena nie jest na tyle dobra żeby obronić się sama, ale dodał od siebie kilku bohaterów i scen. W końcu w każdym filmie made in USA musi być wątek romansowy;/
Tym co najbardziej razi w tej części ekranizacji jest zdecydowane zdominowanie fabuły (i jej wymowy) przez efekty specjalne. Gdzieś gubimy cały sens powieści i czujemy się jak w środku gry rpg. Mnie to nie pasuje.
Cóż, paradoksalnie, te efekty przemawiają za pójściem do kina i zobaczeniem filmu na wielkim ekranie. Dla miłośników oryginału to naprawdę zbędny wydatek. Lepiej zainwestować w jakiś wartościowszy seans w kinie studyjnym.
Ja myślę, że mniejsza w tej ingerencji "zasługa" P. Jacksona niż hollywoodzkich producentów, którzy pewnie każdą zmianę względem książki przeliczyli na dolary.
Efekty specjalne... tu się zgodzę - film jest nimi przesycony aż do znudzenia, ale Ci, którzy lubią tego typu filmy nie będą pewnie zawiedzeni.
Po części się zgadzam, dla mnie też dodawanie nowych postaci - zwłaszcza kobiecej - było troszkę na siłę, ale teraz film bez wątku romansowego i serial bez cycek się nie sprzeda niestety ;)... Więcej napisałam na blogu - zapraszam :)