Zachęcony zwiastunem, poprzednimi filmami Nancy Meyers - średnim "Czego pragną kobiety" i rewelacyjnym, cudownym "Lepiej późno niż później" - oraz całkiem licznymi radami od filmwebowiczów - zdecydowałem się wreszcie pójść do kina i obejrzeć "Holiday". I... na tym kończy się mój optymizm.
Już dawno nie oglądałem tak przegadanej, powolnej i kompletnie nie śmiesznej komedii romantycznej. Holiday nie ma rytmu, żadnego tempa, film toczy się bo toczy niewiadomo w jakim kierunku i po co. Całe szczęście ma jako taki klimat więc atmosfera przynajmniej panuje dobra.
Meyers ma dziwną manierę do pisania filmów, które możnaby wystawić równie dobrze na deskach teatru - co widoczne było już w "Lepiej późno..." - natomiast w "Holiday" ten "zabieg" staje się tak nieznośny, że prawe uniemożliwia oglądanie filmu. Bohaterowie gadają, gadają, gadają i jeszcze raz gadają, co najgorsze często do siebie. Jeszcze gdyby tematy tych rozmów były ciekawe i dowcipne tak jak w poprzednim obrazie Nancy. Tutaj niestety nie są.
Poza tym wszyscy aktorzy jak jeden mąż grają zbyt wyraziście, zbyt dosłownie - jak choćby płacząca Kate Winslet, czy ciesząca się Diaz. Na ekranie wygląda to tak nienaturalnie i sztucznie, że ledwo da się to wytrzymać.
Kolejnym minusem jest strasznie okrojona historia Iris - i kompletnie nie wiem po co wprowadzona postać starego scenarzysty. Po połowie trwania filmu miałem wrażenie, że Winslet została wrzucona do filmu jedynie po to by wytłumaczyć wyjazd Amandy do Angli, trochę go udziwnić i wypełnić nieco treść filmu. A szkoda, że tak Meyers potraktowała tą bohaterkę bo w niej - niejako przeciwieństwie Amandy - leżał duży potencjał. Podobnie scenarzystka nie wykorzystała szansy do przedstawienia - co prawda zaczęła to robić ale na nieszczęście jeszcze szybciej przerwała - różnic pomiędzy zachowaniami Amerykanów i Anglików. Tak, wiem, że to już było, ale w tym filmie o miłości mógł ten temat nabrać innego wyrazu i zostać trochę odświeżony.
Na plus mogę zaliczyć jedynie trzy krótkie sceny - gdy Amanda przyjeżdża do Angli, gdy wychodzi na miasto i rozmowę telefoniczną między Iris, a Amandą. Poza tym bardzo spodobała mi się muzyka Hansa Zimmera. Kolejny raz pokazał, że potrafi pisać świetne soundtracki nie tylko do filmów akcji.
4/10 - jak na razie najgorszy film Nancy.
Nie każdy jest doskonały [właściwie to chyba nikt] i zdarza się, że tak jak zdarzają się gorsze dni, tak też wpadają i gorsze filmy.
Fakt faktem, że film jest nieco przydługi i dużo bardziej 'nieco' przegadany, mimo wszystko ogląda się go jednak całkiem przyjemnie.
Abbot został może wprowadzony z nieznanych przyczyn, ale staruszek jest całkiem sympatyczny i miło ogląda się sceny z ich udziałem :)
A wątek Diaz i Lawe'a został prawdopodobnie dużo bardziej rozszerzony, ponieważ są to pewnie większe gwiazdy w USA niż Winslet czy Black.
Sama nie wiem. Całkiem ciepły i przyjemny film.