PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=557619}
7,0 75 tys. ocen
7,0 10 1 75350
7,1 51 krytyków
Hugo i jego wynalazek
powrót do forum filmu Hugo i jego wynalazek

Scorsese robi film dla dzieci? Że co, proszę? Jeden z najlepszych reżyserów świata, odpowiedzialnych za produkcję „Chłopców z ferajny”, „Kasyna” i „Infiltracji” zaczął kupować u tego samego dilera, co Rob Rodriguez? Panie, panowie, spokojowo, bez wyrzutów, trzeba wpierw wyjaśnić sobie kilka istotnych rzeczy. Po pierwsze – jeśli ktoś czyta mojego bloga z choć odrobinę większym zaangażowaniem, niż ulotki o solarium wetknięte pod nos przed centrum handlowym, zauważył pewnie, że kilka miesięcy temu do Łodzi (a właściwie do łódzkiej szkoły filmowej) przyleciał sam Martin Scorsese, aby osobiście odebrać tytuł doctor honoris causa, w praktyce nic nie znaczący, ale będący sympatycznym wyróżnieniem dla nagrodzonego (prawie jak laurka z makaronu na dzień matki). Podczas godzinnej pogadanki przed zgromadzonymi, reżyser opowiedział nam, że wszyscy jego znajomi od dawna dziwili się, iż do tej pory nie nakręcił on jeszcze żadnego obrazu dla dzieci, jeno same krwawe produkcje gangsterskie. Prawdopodobnie nikt z nich nie oglądał „Kunduna”, ale co ja tam wiem – nie jest to może kino familijne i pozbawione brutalności, ale widoku zgwałconych zwłok nabitych na pal tam nie doświadczymy. Tak, czy siak, Scorsese zakasał rękawy i wyreżyserował wreszcie jeden ze spokojniejszych filmów w swojej karierze. Po drugie – ignorantem jest ten, kto nazwie „Hugo” dziecinnym. Mimo iż dwie główne role należą do małolatów, a w całości na próżno szukać scen wyrafinowanej przemocy, „Hugo i jego wynalazek” w żaden sposób nie jest dziełem infantylnym. To magiczny, przyjemny i przepiękny wizualnie film przygodowy, w którym odnajdzie się każdy człowiek kochający kino, tajemnice i subtelny, niewymuszony humor. Po trzecie – mimo iż całość wygląda niczym mokry sen Zemeckisa, doprawiony nieco burtonowskim poczuciem estetyki, ma ona ze Scorsese o wiele więcej wspólnego, niż moglibyście sobie wyobrażać.

PRZYGODY HUGONA I SACHY BARONA
„Hugo” jest ekranizacją powieści Briana Selznicka, pod tytułem „Wynalazek Hugona Cabreta”. Autor w niebywały wręcz sposób łączy magiczny świat dziecięcej wyobraźni ze stylistyką łagodnego steam-punku, godną wymysłów Terry’ego Gilliama - i aż dziwne, że reżyser ten nie zainteresował się projektem. Zamiast niego - oraz wspomnianego już Tima Burtona - swoje trzy grosze do twórczej inicjatywy postanowił dorzucić za to ich wierny współpracownik i jeden z najzdolniejszych aktorów naszych czasów… Johnny Depp. Pewnie niektórzy z Was przecierają oczy ze zdziwienia, ale tak się szczęśliwie złożyło, że z chęcią obrał on rolę producenta, co jest bardzo miłym akcentem z jego strony (pomijając nawet fakt, że osobiście w filmie nie zagrał). Tym samym nie będzie mu jednak dane potrzymać w tym roku Oscara, bo pomimo aż jedenastu nominacji – co plasuje film na pierwszym miejscu w zestawieniu tegorocznych laureatów – gala od samego początku swojego istnienia leje ciepłym moczem na produkcyjną psią robotę i statuetek dla tej kategorii nie przewidziano (szkoda, że obudziłem się z tym dopiero na trzecim roku studiów organizacji sztuki filmowej :P). Ponieważ jakoś tak niefortunnie już na samym początku zacząłem gadać o tych Oscarach, nie analizując jeszcze zbytnio samego obrazu, bez większych spoilerów i z pełną szczerością dodam tylko, że większość z powyższych nagród „Hugo” ma już w kieszeni. Pozostaje nam tylko wytrwać do końca lutego i przekonać się, czy nie dołączy on przypadkiem do zacnego grona rekordzistów z jedenastoma statuetkami na koncie. To dopiero byłoby coś! Pytanie tylko, czy po czymś takim Scorsese kiedykolwiek wróciłby do kina gangsterskiego… odpukać!

TINTIN KILLER
Hugo Cabret jest kilkunastoletnim sierotą mieszkającym na paryskiej stacji kolejowej. Po śmierci ojca chłopak przeprowadził się tu, by pomagać wujowi przy nakręcaniu zegarów, a ponieważ pewnego słonecznego dnia wujcio wyszedł się napić i już więcej nie wrócił, młodzian pozostał całkiem sam (nie licząc oczywiście przewijających się przez perony turystów oraz właścicieli tamtejszych sklepików). Mieszkanie na dworcu i gmeranie korbką przy zegarach wydaje się być średnio atrakcyjną opcją, ale mimo wszystko lepsze to, niż trafienie na kilka lat do sierocińca. Tym bardziej, że Hugo miał jasno postawiony cel w życiu – chciał za wszelką cenę naprawić automat, którego próbował odrestaurować ze swoim papą zegarmistrzem niedługo przed jego tragicznym odejściem. Po przywróceniu maszyny do dawnej świetności i nakręceniu jej za pomocą sekretnego klucza w kształcie serca, robot miał napisać sekretną wiadomość dla chłopca… wiadomość, którą według jego domysłów pozostawił mu przed śmiercią tato. Sprawy jednak dość szybko się komplikują, notatnik z instrukcją naprawy zostaje mu brutalnie zabrany, a młody Cabret w trakcie jego poszukiwań poznaje swoją rówieśniczkę, Isabelle, sprytną i rezolutną dzierlatkę, będącą wielką miłośniczkę książek (już widać, że rzecz dzieje się nie w czasach teraźniejszych, a jakieś osiemdziesiąt lat temu). Od tamtej pory razem będą starali się rozwiązać tajemnicę automatu, przy okazji unikając nadzorcy stacji kolejowej, który przyjął sobie za achievement dorwanie wszystkich bezdomnych nieletnich i wysłanie ich do domu dziecka. A co z tym wszystkim ma wspólnego Georges Méliès, jeden z prekursorów kina niemego i wynalazca ekranowej iluzji? Bardzo, bardzo wiele.

OD STATYSTY DO ARTYSTY
Wkurza mnie narzekanie ludzi, którzy psioczą na dystrybutora, że ten „wciągnął napisy do bajki dla dzieci, a nie pokusił się o jej zdubbingowanie”. Podkreślę po raz kolejny – ten film nie jest TYLKO I WYŁĄCZNIE dla dzieci. Owszem, jest bajeczny, najmłodsi, jeśli tylko potrafią czytać, powinni się na nim świetnie bawić, a ja sam podczas seansu znowu poczułem się jakbym miał dziesięć lat. Jednak uważam, że jakkolwiek by się nam na pierwszy rzut oka nie wydawało, grupą docelową tej produkcji i osobami, które najbardziej docenią jej fabularne i wizualne walory są właśnie widzowie dorośli. I to tacy, którzy nie są na bakier z historią kina. Scorsese być może odszedł od typowej dla siebie tematyki, ale z pewnością nie zapomniał o swojej pasji, którą jest… tak, zgadliście – kinematografia. Reżyser niejednokrotnie dawał nam do zrozumienia jak bardzo kocha kino nieme, a w szczególności dzieła Georgesa Mélièsa. Weźmy na ten przykład „Kunduna”, gdzie młody Dalaj Lama ogląda wraz z przyjaciółmi obrazy autorstwa tego francuskiego twórcy (inna sprawa, że wątpliwym jest, iż coś takiego mogło mieć miejsce w prawdziwym życiu). Idąc dalej tą drogą, pamiętajmy, że Scorsese zobowiązał się odświeżyć i wydać reedycję ocalałej do tej pory filmografii swojego europejskiego idola. I wreszcie, zamieścił go również w swojej najnowszej produkcji jako jedną z głównych i najważniejszych postaci dramatu, oddając tym samym hołd jemu i jego twórczości. Zresztą, jakby nie patrzeć cały „Hugo” jest niejako hołdem dla początków kinematografii, podobnie zresztą jak „Artysta” Hazanaviciusa kultywuje filmy nieme, w ambitny i atrakcyjny sposób przedstawiając ich utarczki z raczkującymi jeszcze wtedy produkcjami udźwiękowionymi. Jeśliby wierzyć w teorie spiskowe, te dwa najgęściej usypane nominacjami zeszłoroczne obrazy zyskały swój rozgłos właśnie dzięki przypominaniu o genezie kina i sprytnie zakamuflowanemu lizusostwu. I tak wszyscy dobrze wiemy, że to wszystko sprawka Żydów, masonów i miłośników czerwonych Skittlesów…

O STEAM-PUNKU W PARYŻU
W drugim akapicie wspomniałem nieco o stylistyce „Hugona i jego wynalazku”, ale pod napływem tekstu i informacji wszelakich mogło Wam to umknąć, toteż pozwolę sobie napomknąć o tym raz jeszcze. Film rozgrywa się w latach 30stych XX wieku w Paryżu i można by pomyśleć, że to już wystarczająco urokliwe oraz atrakcyjne wizualnie miejsce, które nie potrzebuje żadnych dodatkowych urozmaiceń. Błąd! Twórcy postanowili dorzucić jeszcze coś od siebie, wprowadzając do całości rozwiązania „light steam-punku”, przywodzące na myśl najnowszą serię przygód Sherlocka Holmesa, czy „Trzech Muszkieterów” Andersona. Kojarzycie może takie gry jak „Machinarium” albo „Professor Layton”? Jeśli tak, to już wiecie, co mam na myśli. Jest oryginalnie, jest charakterystycznie, jest – z braku trafniejszego określenia – przecudnie! Scorsese podczas pobytu w Łodzi zaznaczył, że zawsze miał problemy ze światłem w swoich filmach i przez długi czas nie przywiązywał większej uwagi do jego inscenizacyjnej roli. Jednak gdy trochę się podszkolił i zauważył moc drzemiącą w odpowiednim wykorzystaniem oświetlenia, zaczął widzieć wyraźną różnicę w poszczególnych kadrach. Zdjęcia również są szalenie istotnym szczeblem w narracji, a w „Hugo” widać to jak na dłoni. Te przepiękne kompozycje, zroszone idealnie dobranym światłem i niespodziewanie realistyczna głębia w pełni wykorzystująca efekt trójwymiarowości zapadają w pamięci widza i trzymają się tam jeszcze długo po seansie. Prawie niczym tapety na pulpicie ludzkiego umysłu… muszę to opatentować, zanim uprzedzi mnie Google…

HUGO W KRAINIE TRZECIEGO WYMIARU
Przez większość seansu o fakcie uczestniczenia w seansie 3D przypominały mi tylko przyciasne okulary i mały ekran, na którym wyświetlano obraz (królestwo za IMAX!). Jednak patrząc obecnie na fotosy z filmu, muszę przyznać, że na płasko prezentują się one o połowę mniej spektakularnie, niż w kinie – sami zapewne dostrzeżecie, że świetnie wyeksponowano na nich pierwszy plan, a śliczne tło pozostaje jedynie tłem, nie zlewając się z resztą kompozycji i nie psując starannie skonstruowanego efektu głębi. Przy filmach 3D zwykle najbardziej rzucają mi się w oczy elementy wychodzące z ekranu, co jest być może trickem starym jak Christopher Lee, ale - jak widać – jest to też trickiem nader skutecznym. W tym wypadku zapamiętałem głównie dwie sceny. Jedna pod koniec obrazu, kiedy do trójwymiaru przekonwertowano fragment wiekowej już produkcji mistrza Mélièsa, a druga w momencie nachylania się nadzorcy kolejowego nad wystraszonym Hugonem. Groźna, pociągła twarz Sachy Barona Cohena powoli nachyla się w kierunku chłopca, jednocześnie zbliżając się do widzów, tworząc tym samym klaustrofobiczne wręcz wrażenie zagrożenia. Świetna idea! Jak widać, jeśli jest się twórcą wybitnym – a nie mam wątpliwości, że Martin Scorsese się do takowych zalicza – można w mistrzowski sposób wykorzystać nawet najbardziej jarmarczne techniki (aż tak bardzo widać, że nie przepadam za „DDD”?). Nie czekajcie więc aż dystrybutor łaskawie wypuści film na DVD, tylko zabierzcie całą rodzinę na jeden z najciekawszych obrazów ostatnich lat. Myśleliście, że Francja w allenowskim „Midnight in Paris” to magiczne miejsce i za żadne trufle nie da się tego przebić? Się nie zdziwcie.
-------------------------------------------------------------------------------- ---------------------------
+ nie starczy miejsca na wypisanie wszystkich plusów – kurde, sama recka ma 3 strony!

- mimo rewelacyjnej formy nadal nie wiem, czy z tegorocznych kandydatów wolę „Hugona”, czy „Służące”… innymi słowy, film nie bije CAŁEJ swojej konkurencji na łeb


Ocena: 90/100


Słów kilka: John Logan, scenarzysta „Hugona i jego wynalazku”, zdecydowanie ma dryg do udanych tekstów – w swojej twórczej przeszłości spłodził m.in. „Rango”, „Sweeney Todda”, „Aviatora” i „Gladiatora”, a teraz po raz kolejny udowadnia swój niebywały talent i dostał właśnie trzecią szansę na Oscara – trzymajmy kciuki, żeby Akademia w końcu go doceniła.
================
Cinemacabra.blog.onet.pl

użytkownik usunięty
Pawlik

Melies nie umarł. Żyje i dzisiaj widnieje w aktach jako Martin Scorsese. Bardzo piękna recenzja. Efekty specjalne są wszędzie, a jakby ich nie było. Do dobrych elementów 3D zaliczyłbym również śnieg z początku i może wahadło w wieży zegarowej? (myślałem, że oni naprawdę to kręcili w jakiejś wieży!). Martin Scorsese URATOWAŁ technikę 3D. Nie użył jej do głupawych pojedynczych efekciarskich elementów, ale pozwolił widzom być w centrum wydarzeń, poczuć Paryż. Wyższy cel, jaki mu przyświecał, został osiągnięty. Dzięki technice tworzy się magia, podobnie jak niegdyś u Meliesa. A Scorsese na dobre chyba odchodzi od gangsterki (Wyspa Tajemnic, Hugo). Tam się już spełnił, a nowe wyzwania czekają. Hugo? Egzamin zaliczony na 6 z plusem.

Oby tych 11 nominacji zamieniło się w 11 Oscarów.
Radzę wszystkim lecieć do kina, póki tylko mają okazję! Gdy wyjdzie DVD lub BluRay, to chyba nie będzie już to samo...