głupkowata komedia bez polotu.Obsada nie załatwiła niczego.z tego klimatów komedii nic nie pobije"klatki dla ptaków".
Niespójności bardzo rzucały się w oczy.Teksty nudne jak na komedię.To chyba najsłabsza rola Jima Carrey.
Uważam że zmarnowałam czas-a w sumie czekałam na ten film.
a tak na marginesie-po takich filmach to wcale się nie dziwię że śmieją się z gejów.
Głupkowata to jest twoja wypowiedź bo ten film TO NIE JEST KOMEDIA ! Poza tym jakie niespójności? To jest film na faktach ;|
o gustach nie będę dyskutować.Polecam trochę więcej produkcji nie amerykańskich z których robią wielkie halo.Może wtedy uda Ci się zobaczyć subtelną różnicę.
Ale o gustach się nie dyskutuje.
Gust tu nie ma nic do rzeczy. Obejrz film jeszcze raz i dowiedz sie czegoś o Stevenie Russelu. Poza tym ten film w stanach nie przeszedł do szerszej dystrybucji, może dlatego, że nie jest właśnie nakręcony na amerykańską nutę. Nie wiem jak ten film można porównywać do "Klatki dla ptaków" i podciągać go pod ten "klimat". Tzn. co?, że ten "klimat" oznacza filmy o gejach. "I love you..." nie jest obrazem o tym. Jest historią niezwykle inteligentnego i sprytnego oszusta a jego orientacja była tu sprawa drugorzędną. Humor może nie wszystkim odpowiadać bo jest nieco cięzki i dosadny jednak na swój sposób inteligentny.