Ah to zaściankowe purytaństwo Hollywood. Oderwane głowy i nawijane na rożen bebechy są do przyjęcia, ale wystarczy pokazać dwóch przytulających się facetów, a już film nie może znaleźć dystrybutora przez prawie rok (premiera w USA dopiero w ten weekend). Inna sprawa, czy film rzeczywiście warty jest pokazywania szerszej publice...
Trudno mi się do tego obrazu ustosunkować - jak na komedię mało to zabawne, jak na porządny dramat i wiwisekcję środowiska homoseksualistów zbyt płytkie i mało przewrotne. Tym bardziej, że aktorzy lecą po zupełnie innych biegunach. Kiedy McGregor robi co może by tonować swoją postać i dobrze zahacza o dramatyczną nutę tworząc postać nieśmiałego zakompleksionego człowieka, który dopiero przy partnerze nabiera rumieńców, o tyle Carrey wciąż nie może zapomnieć, że jest komikiem, niepotrzebnie odstawiając błazenadę. Leci to wszystko bez wyrazu do samego końca, oferując nudną tragikomedyjkę. Szkoda.
Aha, uprzedzając posądzenia o homofonię - gdyby zmienić kino homoseksualne na heteroseksualne, zostałoby to samo - miałkie, nużące kino. Choć niepozbawione ambicji. Naprawdę…
Moja ocena - 3/10
co do Jimma Carreya i jego gry aktorskiej - ja uwazam, że wypadł naprawdę dobrze.
Nalezy podkręślic, ze jest to film oparty na prawdziwej historii Stevena Russela, wielkiego oszusta, któremu niezliczoną ilosc razy udaje się uciec z wiezienia. Takim własnie, jak odegrał to Carrey, Russel był człowiekiem.
ale każdy ma inny gust:)
pozdrawiam.