ale i tak jest wart obejrzenia. wybralem sie na niego dzisiaj kuszony haslami: "najsmieszniejsza komedia roku" itp oraz ewanem mcgregorem ktorego bardzo lubie. mialem nadzieje na cos w stylu "the men who stare at goats" ktory rowniez byl oparty na faktach i rowniez byl komedia. niestety, "i love u..." nie jest az tak dobry jak ten drugi film. a to dlatego ze nie nazwalbym go komedia. jest kilka zabawnych momentow, fakt, ale jak dla mnie za malo by go zaliczyc do tej kategorii. bardziej bym go zakwalifikowal jako dramat czy cos podobnego. historia opowiedziana w filmie jest naprawde ciekawa i milo sie ten film oglada. scen gdzie glowni bohaterowie sa w tzw sytuacjach intymnych za duzo na szczescie nie ma. nie mam nic do gejow, sam mam kumpla ktory gejem jest, ale chyba kazdy sie zgodzi ze widok dwoch calujacych sie facetow jest nieapetyczny wiec dobrze ze okroili te sceny do minimum... chociaz musze zauwazyc ze na sali , lacznie ze mna bylo 5 osob i 2 wyszly w czasie seansu... moze to przypadek ale jakos zwrocilem na to uwage. poza tym obaj, tak carrey jak i mcgregor, zagrali swietnie. zwlaszcza ten drugi ale moze to dlatego ze po prostu bardzo go lubie i w kazdym filmie mi odpowiada jego gra. gdyby nie rozczarowanie wynikajace z faktu, ze komedii w tym stosunkowo nie wiele ocenilbym go na 8+/10, a tak daje mu 7...