Oglądając ten film miałem wrażenie, że oglądam połączenie filmu: z jak zachariasz z grą metro. Klimat był, ale zabrakło samej planety IO.
SPOILERY.
Niby jest motyw apokalipsy, ale ciężko sobie to wyobrazić, kiedy widzisz: wodę, prąd, jedzenie. Człowiek oglądał film bez większych emocji, bo tak naprawdę poza samotnością, główna aktorka radziła sobie całkiem nieźle. Wycieczki quadem po czarnobylu, badania na sobie. Jednym słowem mała sielanka. Do szczęścia brakowało jej chyba tylko tego Elona z którym sobie pisała.
Swoją drogą dla mnie zakończenie osobiście sugerowało na to, że chyba ta plaża i spacer z dzieciakiem, to była jej retrospekcja podczas umierania (udusiła się przez brak tlenu?). Murzyn pewnie tak jak żonę - wystawił ją i uciekł zabierając ze sobą cały tlen (w filmie opowiadał, że zabrał całą racje żywnościową swojej żony, aby mógł sam przetrwać).
Io nie jest planetą, tylko księżycem. Pokazali ją kilka razy, po co miałaby być więcej? Tytuł dzieła nie zawsze jest głównym bohaterem ;) Tutaj wszystko kręci się wokół Io (nomen omen), ale sama ona jest nieważna.