Dłużyzna, nuda i czarno-biała koszerna siermięga, droga przez mękę jednym słowem. Film skrojony na miarę gustów recenzentów zachodnich, którzy wszak doskonale znają (poprzez prawdę objawioną) demony polskiego antysemityzmu oraz zaściankowość odpustowego, prowincjonalnego katolicyzmu. Film po najmniejszej linii oporu, zrobiony dla poklasku wg znanej od dawna receptury,
Przez cały film idą, bo film nazywa się "Ida". Na samym początku scenarzysta zatytułował tak swój scenariusz, lecz kiedy zabrał się za poprawki, zauważył że błędnie zapisał tytuł - "Ida", a nie "Idą". Ponoć to prawda, Pawlikowski pisał o tym na fejsbuku.
Prawda, film dłuży się niemiłosiernie. Niedomówienia, żółwie tempo akcji, wiem iż to było zamierzone, ale zamiast refleksji wkrada się zwyczajna... nuda. Temat niesamowicie oklepany, ale "opłacalny". Prosty przepis na nagrodę filmową: żydz( i) polacy po (lub podczas) drugiej wojny światowej, murowany rozgłos i przychylne opinie krytyków.