Przed siedemdziesięciu laty, 29 stycznia 1944 r., „partyzanci” rosyjscy i żydowscy stacjonujący w Puszczy Rudnickiej otoczyli niewielką polską wieś Koniuchy na Wileńszczyźnie. Dokonali na mieszkańcach strasznego mordu i puścili z dymem wszystkie zabudowania.
Antoni Gikiewicz: „…okrążyli całą wieś i wszystkich po kolei mordowali”.
Stanisława Woronis: „…kogo tylko Sowieci znaleźli w krzakach czy w jamie – zabijali”.
Stanisław Wojtkiewicz: „…nie oszczędzali nawet kobiet w ciąży”.
Edward Tubin, wówczas 13-letni mieszkaniec wsi, tak to zapamiętał:
„Nie było różnicy, kogo złapali, to wszystkich bili. Nawet kobietę
jedną, uciekała tam w las ku cmentarzu, to nie strzelali, ale kamieniem
zabili, kamieniem w głowę. Jak mamę zabili, to może z 8 kul po piersiach
puścili (…). Wojtkiewicza żona była w ciąży i chłopak był, nie miał
nawet 2 latka. Zabili ją, a chłopak został żywy. Przynieśli słomę, na
nią rzucili, zapalili. Temu chłopaczkowi nogi poopalało – paluszki jemu
odpadły. Przeżył pod tą matką. Jak zapalili, to tylko nogi mu się
spaliły. Było strasznie, było strasznie, nie przepuścili nikomu”.
Chaim Lazar, „partyzant”: „Sztab Brygady zdecydował zrównać Koniuchy z
ziemią, aby dać przykład innym. Pewnego wieczoru 120 najlepszych
partyzantów ze wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń,
wyruszyło w stronę tej wsi. Między nimi było około 50 Żydów [z tzw.
Brygady Wileńskiej – oprócz tego Żydzi z tzw. Brygady Litewskiej także
uczestniczyli w tej akcji], którymi dowodził Jaakow (Jakub) Prenner. O
północy dotarli w okolicę wioski i zajęli pozycje wyjściowe. Mieli
rozkaz, aby nie darować nikomu życia. Nawet bydło i nierogacizna miały
być wybite (…). Przygotowanymi zawczasu pochodniami partyzanci palili
domy, stajnie, magazyny, gęsto ostrzeliwując siedliska ludzkie. (…)
Półnadzy chłopi wyskakiwali przez okna i usiłowali uciekać. Ale zewsząd
czekały ich śmiertelne pociski. Wielu z nich wskoczyło do rzeki, aby
przepłynąć na drugą stronę, ale tam też spotkał ich taki sam los.
Zadanie wykonano w krótkim czasie. Sześćdziesiąt gospodarstw chłopskich,
w których mieszkało około 300 osób, zniszczono. Nie uratował się nikt”.
Isaac Kowalski, „partyzant”: „Dokładnie o ustalonej godzinie i
minucie wszyscy partyzanci z czterech stron wsi otworzyli ogień z
karabinów ręcznych i maszynowych, strzelając kulami zapalającymi w
zabudowania wioski. Tym sposobem dachy gospodarstw zaczęły się palić.
(…) po dwóch godzinach wioska (…) została zniszczona”.
Abraham Zeleznikow, „partyzant” z tzw. Brygady Litewskiej:
„Wszystkich mieliśmy wybić. Zabroniono nam zabierać czegokolwiek z
wioski. Partyzanci okrążyli wioskę, wszystko podpalono, każde zwierzę,
każdego człowieka zabito. A jeden z moich kolegów, znajomych, partyzant,
wziął kobietę, położył jej głowę na kamień, i zabił ją kamieniem”.
Paul Bagriansky, „partyzant” z tzw. Brygady Litewskiej: „Gdy dotarłem
do oddziału, aby przekazać nowe rozkazy, zobaczyłem straszny,
przerażający obraz. (…) Na małej polance w lesie leżały półkolem ciała
sześciu kobiet w różnym wieku i dwóch mężczyzn. Ciała były rozebrane i
położone na plecach. Padało na nie światło księżyca. Jeden po drugim
partyzanci strzelali trupom między nogi. Gdy kule dosięgały nerwów,
trupy reagowały jak żywe. Drgały i wykrzywiały się przez kilka sekund.
Trupy kobiet reagowały w bardziej gwałtowny sposób niż mężczyzn. Wszyscy
partyzanci z tego oddziału brali udział w tej okrutnej zabawie, śmiejąc
się w dzikim szaleństwie. Najpierw przestraszyłem się tym
przedstawieniem, ale potem zaczęło mnie ono w chory sposób interesować.
(…) Im się nie spieszyło. I dopiero jak trupy przestały reagować na
kule, przemieścili się na nową pozycję”.