Ignorując całkowicie wszelkie zarzuty wobec filmu - cieszę się niezmiernie. Nigdy (no może poza Ziemią obiecaną) nie bylismy tak blisko Oscara. I po raz pierwszy się udało. Dając upust takiej czystej radości - to po prostu cudowna wiadomość! :)
PS. Mam prośbę. Jesli chcecie tu wypisywać jakiekolwiek protesty, skargi i próby "nawrócenia" mnie czy kogokolwiek na "prawidłowy" wydźwięk filmu, mam radę - wyjdźcie stąd. Nie odpisujcie, zignorujcie temat i wyjdźcie z niego. Wystarczy już negatywnych komentarzy pod Idą. Chcecie pisac, piszcie tam. Ten wątek jest tylko i wyłącznie dla tych, którzy się po prostu cieszą. Tak po prostu. Pozwólcie nam na to, bo nie czesto się to zdarza :)
Swoja droga przemowa Pawlikowskiego jak dziwnie chwilami by nie brzmiała to jednak zdecydowanie rozbawił po prostu wszystkich na sali i dostał mega owacje. Nie dziwię się :D
Mnie trochę zniechęcił swego czasu i wspomnienie w przemowie o "dzieciach, które jeszcze zyja" zabrzmiało dziwnie ale nie ukrywam, że moja sympatia wzrosła. Ogólnie jak zabawnie się patrzyło na reakcję na widowni, Keira Knightley taka rozbawiona tym wszystkim :D
Trochę zwariowany gostek. Polak bez wątpienia, ale reżyser raczej brytyjski. Myślę, że w kinie artystycznym reżyser powinien być lekko ekscentryczny by móc wyłowić klimaty unikalne, będące wytworem jego wyobraźni, a przez to niepowtarzalne. Tutaj zetknęło się kilku odjechanych, bo i obaj operatorzy (szczególnie Łukasz Żal) są ludźmi, jakby to rzec, oryginalnymi.
Tak, zwariowany i to bardzo :) I denerwuje mnie, gdy polskie media piszą "polski reżyser". To nie jest polski tylko brytyjski reżyser, bo z kinem brytyjskim jest związany.
W tej chwili jest też reżyserem polskim, zrobił w końcu polski film, a i sam jest Polakiem. Natomiast wcześniej oczywiście był wyłącznie reżyserem brytyjskim.
Zawsze był Polakiem, ale nie zawsze był polskim twórcą filmowym.
Kiedyś była dyskusja o Koperniku. Można go było nazwać Niemcem, ale w żadnym razie nie dało się go nazwać niemieckim astronomem. Zabawną współczesną analogią jest Piotr Trochowski, który nie kryje się ze swoją "polskością" i sam deklaruje się jako Polak. Ale nikt nie nazwie go polskim piłkarzem.
Nie przekonuje mnie to, myślę, że jeden film nie przesądza o przynależności reżysera do danego kraju. Plus Ida jest jednak polsko-duńska, więc...
Polak tak, rezyser nie (Newsweek różnicy nie widzi, piszą jak chcą).
Końcowe zdanie chyba jednak nalezy do Pawlikowskiego.
To prawda. I Pawlikowski nigdy jeszcze nie zaprotestował gdy nazywano go polskim reżyserem. Chyba najprecyzyjniej nazywać go teraz reżyserem brytyjsko-polskim.
Pamiętaj, że Pawlikowski to artysta, a artystę kształtuje nie tylko szkoła (angielska), ale też wszystkie inne elementy, które składały się na jego życie, a więc też wczesne dzieciństwo (polskie), rodzina (polska), język ojczysty (w domu mówiono po polsku), kultura (polska, z którą się stykał przez całe swoje życie). I dopiero wtedy mamy produkt pt. artysta, gdy zbierzemy wszystkie ważne dla jego życia i rozwoju elementy.
Natomiast z tym określeniem "polsko-duński" to trochę przesadziłaś, bo dobrze wiesz, że duński był tylko wkład finansowy. O tym filmie nie ma nawet wzmianki w duńskiej wikipedii. Na wszelkich festiwalach film reprezentował kinematografię polską. Dziś bardzo wiele filmów to międzynarodowe koprodukcje, ale zwykle jest element artystycznie dominujący. Tutaj bez wątpienia ten element był stricte polski.
Swoją drogą na festiwalu w Cannes, gdzie film (nawet jeśli jest międzynarodowy) musi reprezentować tylko jeden kraj, zdecydowano, że Pianista będzie reprezentował kinematografię polską, mimo że finansowy wkład polski był akurat najmniejszy. Ale takiego statusu (jako filmu polskiego reprezentującego Polskę) zażądał Roman Polański i na tym stanęło.
W tym roku było analogicznie podczas Oscarów. Mandarynki to film gruzińsko-estoński, zrealizowany przez reżysera gruzińskiego. Podjęto jednak decyzję, że w LA film będzie reprezentował Estonię.
Tak, zgodzę się z Tobą, że wchodząc głębiej w temat nie da się tak łatwo kogos gdzies przypisać. Natomiast nie widziałam wczęsniejszych filmów Pawlikowskiego by oceniać, których spuścizn kulturowych jest tam więcej - brytyjskich czy polskich. Więc tu się nie wypowiem :)
Tak, wiem, tylko poszłam nieco takim tokiem myslenia - jesli film był polsko-duński to nie można przez jeden film powiedzieć, że reżyser nagle stał się reżyserem polskim czy duńskim. Ale wyżej już tę kwestię wyjasniłam - za mało się znam, by stwierdzać na 100%. :) Natomiast tak, w Idzie dominuje element artystyczny polski więc czję się usprawiedliwiona mówiąc, że Ida to film polski a nie polsko-duński ;)
ja również podzielam twoją radość:) Idę oglądałam już 3 razy i na pewno będę do niej wracać, tak samo zresztą jak do Lata Miłości Pawła.
Film dobry bardzo. Zdjęcia tego filmu i dzwięk sa mega wspaniałe. Plenery neisamowite i oczywiście rekwizyty, przedmioty, urzadzenia, pojazdy. Fabuła dobra (ja znam osobiście przypadki wydawania Żydów przez Polaków na Kielecczyźnie), choć nie rozumiem jednej kwestii, po co on zabił tych żydów, jeśli oni w lesie byli, więc i tak by go nie wydano).
Z tym jazzem to wszystko tez się zgadza, zakładając, że to były czasy powojenne od lat 50. do około połowy lat 60. Własnie na Pomorzu w Trójmieście bodajże pierwszy większy jazzowy koncert się odbył.
Po co zabił? Bo nigdy niczego nie jesteś pewien. Jesli ciągle się boisz, to chcesz usunąc przyczynę strachu.
Natomiast audiowizualnie pięknie :)
co ciekawe film ukazuje ten element obyczajowy ubecki i katolicki, duchowny, w tym żydowski jak on ze sobą koreluje, a tak naprawdę film w pewnym sensie jest historią, która tez mówi ilu jest żydów w Polsce nadal w Polskim społeczeństwie, niezależnie czy byśmy tego chcieli czy nie.
Po ZŁotych Globach obstawiałam Lewiatana (no bo antyrosyjski, a Ida porsza nieco delikatny temat, bo Akademia nie zawsze nagradza to co Europa) i psychicznie na to się nastawiłam. A tu jednak Ida! :)
Lepiej być nie mogło! Brawo Pawlikowski! Brawo kulesza! Jako Polak jestem dumny:)
Ja rowniez obstawialam Lewiatana. Podobal mi sie nawet bardziej niz Ida. Ale wiadomo ze wygrana Polski cieszy i to bardzo,zwlaszczaj ze to Pawlikowski, ktorego uwielbiam od wielu lat.
Sporo osób obstawiało Lewiatana, ale nie zmienia faktu, że wygrana Idy cieszy i to bardzo :)
Zgadzam się Oscar dla Polsko-Duńskiej produkcji cieszy,ale niestety film słaby i nagrodzony z wiadomych względów.Oglądałem film bez żadnych uprzedzeń ale wymowa filmu jest wyraźna.Nie sposób docenić scenografii i klimatu ale....film zdecydowanie bez wyrazu
Siła Idy leży w pomysłowości technicznej (te kadry z sufitem z postaciami u dołu, czarno białe zdjęcia, ciemne oczy bohaterek) i w tym jak była kręcona. Nie będę oszukiwać - nie znam się na kinie na tyle by opisać Ci dlaczego Ida tak zachwyciła Europę i USA. Ale wydaje mi się, że żadne z nas nie ma prawa mówić, że film jest słaby, bo to jednak nie nasz poziom oceniania. To kino artystyczne, czyli dokładnie takie od jakiego masy stronią i niewiele moga powiedzieć, bo... się nie znają. Taka prawda. Natomiast o filmie wypowiadali się ludzie z o wiele większą wiedzą, więc ich opinii zostaje zaufac :)
Ja uważam inaczej,film ma być prosty w przekazie niekoniecznie w formie a przede wszystkim nie dzielić i rozgrzebywać stare rany które powiedzmy szczerze już nas nie dotyczą,a kreować pozytywne i ciepłe emocje.Ida z uporem pokazuje co innego,upadek człowieka jako jednostki i brak dystansu do bolesnej przeszłości.
Ale co znaczy "prosty"? Gdzie lezy granica między "prostym" a "skomplikowanym"? Czy mamy prawo krytykowac twórcę za to, że zmusza widza do wczytania się w jego dzieło? W przeciwnym razie dostalibyśmy zarzut, że film jest wydmuszką - ładny, ale pusty. Natomiast wydaje mi się, że jesli reżyser ma coś do powiedzenia w jakimś temacie, to ma prawo nakręcić taki film, jaki chce. Przy czym Pawlikowski w Idzie nie opowiada się za jakąkolwiek strona - pokazuje dwie kobiety, które złaczył los, gdzie jedna przygląda się światu i mierzy z przeszłością, a druga próbuje nieco w ten jej świat wejść i pomóc. To nie jest film polityczny. To po prostu film o ludziach, Nie widze tu rozgrzebywania ran (to jest tłem, na którym rozgrywa się życie Idy i tego, co wybierze).
Przy czym nie rozumiem, dlaczego tak wielkim problemem jest ukazanie w filmie faktu, że Polacy również mordowali Żydów. To jest jeszcze tematem tabu? Pytam, bo nie wiem. Już w szkole na historii się tego uczyłam, więc wydaje mi się, ze kino spełniając zasadę sztuki mimesis robi słusznie odzwierciedlając rzeczywistośc, chocby najbardziej bolesną ale jednak rzeczywistośc.
Też się bardzo cieszę. I to nawet nie tylko jako Polka, ale cieszę się za Pawlikowskiego, bo ten sukces Jemu się należał. Zrealizował autorski projekt, nostalgicznie wychodzący z jego młodości. Naiwne spojrzenie dziecka zastąpił takim samym - młodej nowicjuszki. Musnął w całej tej historii wiele wątków, które polski czy europejski widz powinien zrozumieć i docenić, a może nawet dalej już na własną rękę eksplorować. Poza tym, że jest to mądry film to jeszcze ma ten walor techniczny. Często się słyszy, że jak ktoś jest kreatywny to skromnymi środkami może stworzyć coś niepowtarzalnego. Tylko coś rzadko się tak dzieje, i to nawet nie w skali kraju, a świata. W "Idzie" to się udało, dziwny eksperyment z kadrowaniem i formatem, który na początku wprowadza w konfuzję później tak spaja się z filmem, że wręcz wnosi do niego kolejną płaszczyznę do interpretacji. Zupełnie zasłużenie Idę doceniono również drugą nominacją. Dzięki temu ten film będzie pamiętany całe lata, nie wiem czy wejdzie do kanonu klasyki, ale może pokaże twórcom na świecie, że czasem warto wrócić do korzeni rzemiosła, zamiast ścigać się w efektach komputerowych.
Niektórzy piszą, że to jest film antypolski. Dla mnie to jest film tak polski jak to tylko możliwe. Dlatego cieszę się również, że to Powalikowskiemu przypadł ten pierwszy Oscar, a nie np. Wajdzie - ostatnio przerabiaczowi lektur na obraz, albo nawet Polańskiemu, którego np. "Pianista" był na pewno dużo mniej filmem polskim od "Idy" (o co też trudno mieć pretensję - Pawlikowski też może wolałby zatrudnić Nicole Kidman od Kuleszy :P). Fakt, że doceniono jednak film z polską obsadą, polską ekipą, polskim tłem - i to taki piękny, skromny, prosty, ale wysublimowany - naprawdę cieszy i wywołuje autentyczną, uzasadnioną dumę. Bo to piękny, minimalistyczny film, w całym swoim wyrazie fabularnych i artystycznym.
A sam Pawlikowski to bardzo sympatyczny gość. Taki trochę staroświecki, nonszalancki artysta, który z dużym wdziękiem i humorem znajduje się w tych licznych już sytuacjach festiwalowo-nagrodowych. Już nie chcę dyskwalifikować Adamów i Romanów, ale Pawlikowski to świeża jakość, do której gęba sama się uśmiecha. A na Oscarach był przefajny, autentyczny, naturalny - w sumie taki jak jego film (chill & jazz). Nie stał jak smutny pingwin z mikrofonem (widzieliście Jego zdjęcia z Kidman? - nie tylko stojąc za kamerą czy aparatem gość dba o dobry kadr, małolato z TopModel mogłyby czegoś nauczyć :). Nie dziwię się, że ten jego wybryk został dobrze przyjęty, bo czas przedłużył, ale zrobił to z dużym wdziękiem. Reżyserom na Oscarach nie takie wybryki się wybacza (pamiętacie skakanie po krzesłach Benigniego?), taki lekko odklejony, nonszalancki reżyser to fajna sprawa na gali, zdominowanej przez pustych odpicowanych aktorów, którzy jeśli od czasu do czasu wychodzą z tej roli wieszaków to po to żeby niczym pretendentki do tytułu Miss Świata werbalnie próbować zbawić świat - to właśnie takie zachowanie jest przekomiczne. Poza tym to tak naprawdę podczas tej sztucznej amerykańskiej 3godzinnej ceremonii jedyna chwila dla reszty świata, i to, że gość uszczknął minutę nie powinno nikogo razić, i nie raziło. Zwłaszcza, że zrobili fajne podprowadzenie, informujące, że to pierwszy Polski Oscar. Pewnie wówczas to zgromadzeni na sali od razu zaczęli Nam współczuć, najbardziej pewnie Ci którzy nie wiedzą, gdzie leży ta Polska.
O jak ładnie opisałes :)
Tylko jedna uwaga - "fajna sprawa na gali, zdominowanej przez pustych odpicowanych aktorów, którzy jeśli od czasu do czasu wychodzą z tej roli wieszaków to po to żeby niczym pretendentki do tytułu Miss Świata werbalnie próbować zbawić świat - to właśnie takie zachowanie jest przekomiczne" to jednak nie brzmi miło. Można to inaczej w słowa ubrać. Przy czym daleka jestem od powiedzenia o jakimkolwiek aktorze "pusty" bo a) nie znam go, więc nietaktownie jest go obrażac, b) nie wyobrażam sobie istnienie "pustego aktora" w Hollywood, gdzie elokwencja w wywiadach czy jako konferansjer jest szczególnie ceniona i z miejsca wyśmiewane są jakiekolwiek braki czy też gafy. Inna sprawa, że my, Europejczycy, inaczej do tego podchodzimy, nie jestesmy tak wylewni, nie będziemy z arcypowagą z całego serca dziekowac rodzinom i Bogu, bo mamy inne podejście. Amerykanie i Anglicy robią to po swojemu i nie jest to powód do kpin. Mają prawo. To po prostu różnice kulturowe. W końcu mówimy o Hollywood i AMERYKAŃSKIEJ Akademii Filmowej ;)
Wiem - biję się w pierś, ale po ok. trzech godzinach oglądania tej gali (a wcześniej red carpet) mam prawo do krótkotrwałej radykalizacji poglądów. Myślę, że święty by tego nie wytrzymał. A ja jeszcze jestem wczorajsza, bo prawie nie spałam. Fakt, że Amerykanie mogą się śmiać w odwecie z np. naszej Eurowizji. Ale z drugiej strony jaka ona Nasza? Nawet komentujący rokrocznie Artur Orzech kpi z tego obrazka - a przynajmniej kpił za czasów, gdy zdarzało mi się na to spojrzeć, czyli za Górniak, Steczkowskiej, Jopek. Teraz to już może nawet płacze.
Tez mi się wydaje, że 3 godz. to jednak za dużo. Jeszcze jak jest nudno (jak we wcześniejszych latach przed 2014) to jz w ogóle się cierpliwośc kończy. No i do kibelka się chce zarówno tym na sali jak i przed tv.
Nie, Eurowizja ma rozmach ale to nie jest nic prestiżowego jak Oscary, tu nawet nie ma czego porównywać. Natomiast Orzech nadal kpi, bo jak sam przyznał, na powaznie nie byłby w stanie tego znieść ;)
Zwłaszcza, że Oni na tych Oscarach się tam we własnym sosie przez te 3 godziny kiszą. Te same filmy, inne kategorie. Aż głupio im to zakłócać outsajderską kategorią reszty świata (na miejscu Pawlikowskiego chyba na trzeźwo bym się nie ośmieliła wychodzić).
Orzech to jest chyba jedyny powód, dla którego można obejrzeć Eurowizję. Żeby się pośmiać przy normalnej, przyziemnej narracji prowadzącego, który zjeżdża co jest warte zjechania równo, a jednocześnie naprawdę kulturalnie. Swoja drogą tragiczna postać ten Artur, nie wiedział tych 20 lat temu na co się pisze. Zaczynał przygodę razem z występem Górniak, a potem musiał przetrzymać Piaska, Ich Troje i sama nie wiem co jeszcze.
A co do rozmachu Oscarów to owszem - nie do porównania, acz Amerykanie traktują ten festiwal jak jakiś europejski folk i naprawdę Ci bardziej bywali w świecie czasem to oglądają (myśląc nierzadko, że ta heca jest reprezentatywna dla kontynentu, a przecież śmiem twierdzić, że mało kogo w Europie to w ogóle zajmuje).
To ciekawe, że pod film, którego niektórzy krajanie tak śmiało i chętnie by się wyrzekli - w tym samym czasie równie chętnie podpięłyby się inne nacje (choć nie Niemcy :). Jednocześnie bardzo szybciutko i z wielką gracją, ale dość kategorycznie Pawlikowski im te złudzenia odbiera.
http://www.youtube.com/watch?v=NX60eGEgLio
Zamieszczam luźne tłumaczenie pod powyższą tezę, zwłaszcza dla tych prawdziwych Polaków, którzy to jak wiadomo, często nie znają języków obcych (twardy patriotyzm wymaga wyrzeczeń). Jest to moja luźna i subiektywna interpretacja, ale ponieważ jest dla odmiany pełna życzliwości, to uważam, że mogę sobie na nią pozwolić.
* W pytaniu pojawia się sugestia, że Pawlikowski jest jednak brytyjskim reżyserem, nie polskim. Klaryfikacja Pawlikowskiego: mieszkam w Wlk. Brytanii tam robiłem swoje filmy.
* To jaki był właściwie wkład tych Polaków? - Potok pozytywnych słów na temat polskiej ekipy. "Profesjonaliścy zaangażowani w projekt ponad wymiar, wynikający ze zwykłego obowiązku". "Ekipa to ludzie ekscentryczni, reprezentujący to, co kocham w Polakach - zmysł improwizacji, w myśl powiedzenia: im trudniej tym lepiej. To bardzo pomogło bo film był trudny i nie miał dużego sensu na papierze (tworzył się w procesie = 'scenariusz pisany kamerą')".
* Izrael chwali się statystykami: dziesięć nominacji i żadnego Oscara, ale chociaż cieszy się, że nagrodę zdobył film o Holocauście. - To nie jest film o Holocauście. To uniwersalna historia konkretnych postaci, którą można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Film jest bardzo polski, a główne postaci są dla mnie przede wszystkimi Polkami (nie Żydówkami), reprezentującymi różne wersje polskości. Ale film tak naprawdę jest o całym zestawie różnych rzeczy (wymienia: wiara, tożsamość, poczucie winy, stalinizm, upadłe ideały, jazz i rock&roll). Nie zrobiłbym filmu z jednego powodu / przesłanki.
PS. Jakby ktoś widział jakieś fajne wywiady Pana P. w tv (nie oglądam...) to poprosiłabym linka :).
Plusy:
1. Przywiązanie do detali. Umiejętność odpowiedzenia przez nie historii. Na przykład dużo rzeczy o Wandzie dowiadujemy się z szczegółów: jak mieszkała świadczy o jej statusie w PRL, jaki był jej stosunek do swojej przeszłości zdradza tylko uśmieszkiem i intonacja głosu gdy mówi o „wrogach narodu”....
2. Ironia. Na przykład scena pogrzebu Wandy. Komunistyczny aparatczyk przymawiając jak klecha (nie, nie chodzi o antyklerykalną awanturę na tym wątku – pisząc „klecha” mam na myśli zblazowanego księdza, który nie przykłada się do obowiązku)
3. Aktorstwo – co tu dużo mówić
4. Scenariusz – to jest po prostu ciekawa historia. Zawiązanie - jesteśmy ciekawi ciotki Idy. Środek – dochodzie do prawdy o rodzinie Idy, jednak bez toporności i głupkowatości „Pokłosia”. Koniec historii – jesteśmy ciekawi jak potoczyły się losy obydwu kobiet. No, przyjemniej ja byłem
5. Praca kamery – szok! Tylko Polacy chyba potrafią robić tak dobre zdjęcia.
Minusy:
1. Niektóre sceny były do dup... do niczego. Mnie raziła sztuczność i niepotrzebny patos sceny ekshumacji
2. Tak samo niektóre dialogi.
Ambiwalentne cechy filmu:
1. Absolutne unikanie wartościowania i oceny postępowania postaci przez twórców. Realizowane z żelazną konsekwencją w efekcie czego dostałem bardzo mało informacji o motywach postępowania postaci. Najważniejszych rzeczy możemy się domyślać, dochodzić niemal, analizując szczegóły i kontekst. Taka konwencja budzi mój podziw, takie nie – traktowanie – mnie – jak – idioty – któremu – trzeba – wszystko – wyłożyć – łopatologicznie budzi moją sympatię. Ale z drugiej strony, ten film jednak męczy.
Czy „Ida” zasługuje na Oskara? Szczerze? Gów... guzik mnie to obchodzi. Czy zasługiwała, znaczy się. Bo to kwestia tak płynna, tak arbitralna, tak w sumie subiektywna, że nawet nie chce mi się nawet nad tym myśleć.
Świetnie że dostała! Promocja, docenienie, zauważanie polskich filmów.