Pawlikowskiego jest oceniana jako chyba najlepszy moment całej ceremonii. W Stanach piszą, że powinni skrócić szopkę Neila Patricka Harrisa i pozwolić Pawlikowskiemu mówić dłużej.
I nie chodzi nawet o treść przemówienia. Każdy zwycięzca ma określony czas przy mikrofonie i kiedy zaczyna przeciągać, to włącza się orkiestra dając znać, że czas kończyć i zejść ze sceny. I tak to z reguły wygląda. Pawlikowski to olał i postanowił mówić dalej.
Generalnie to to jest właśnie najbardziej pamiętna rzecz tego występu. I na tle przeciętnej gali wszyscy oceniają to na wielki plus.
Na żadnym z zagranicznych portali nie spotkałem się z żadnym negatywnym czy stereotypowym komentarzem. Raczej z opiniami, że pokazał jaja nie pozwalając się zagłuszyć. I dobrze, bo przecież na gali chodzi nie o niekończące się numery musicalowe, tylko o zwycięzców, którzy przeważnie mają tylko czas podziękować kilku osobom.
Zresztą nikt poważny na takiej podstawie nie będzie powielał stereotypów, a na niepoważnych szkoda czasu.
Spodobała mi się żywiołowość i luz Pawlikiwskiego. Smętni i "sieriozni" politycy polscy - patrzcie, podziwiajcie i uczcie się...