Nie wiem czy tylko ja mam taki odbiór, ale zaśpiewana przez nią piosenka doskonale podkreśla
cały film i dziejące się na ekranie wydarzenia. Ponadto jest przeszywająca i przejmująca.
Jeden z najlepszych momentów filmu. Scena ataku na zaporę z tą piosenką w tle mnie zgniotła. A treść, istotnie, to niemal poetyckie podsumowanie sensu filmu.
Scena, kiedy z dupy zaczyna śpiewać tę piosenkę nad siedząc nad jeziorem, z rozwianymi włosami, wygląda jak kompletna farsa. Czekałem, aż ktoś złamie ją jakimś żartem albo ironicznym kadrem. Nieszczerość tego filmu polega na korzystaniu z tych samych uproszczeń, naiwności, szantaży emocjonalnych w warstwie narracyjnej, które stara się tak siermiężnie wykpić/obnażyć jako elementy socjotechniki które głupia masa bezrefleksyjnie pożera z odbiorników tv czy ust polityka stojącego na ambonie. Co do piosenki - nie zrobiła na mnie większego wrażenia.
Szantaż emocjonalny to jest w Zielonej Mili, ale na pewno nie tutaj. Poza tym są ludzie obdarzeni większą i mniejszą wrażliwością. Na jednych emocjonalne sceny robią wrażenie, na innych nie. Ja czuję więź z bohaterką powieści i uważam, że twórcy filmów idealnie odczytali i zinterpretowali jej postać, stąd mój zachwyt nad tą sceną.
Owszem jest. Tyle, że Zielona Mila nie udaje przynajmniej, że jest czymś więcej. Tu mamy jakiś niby-kontestacyjny przekaz, z zupełnie archaicznym ujęciem tematu manipulacji władzy/mediów, a za scenariusz robi seria pogaduszek zagubionej nastolatki z coraz bardziej czerstwymi wujkami/ciotkami. Do tego brak jakiegokolwiek tła, które by wyzierało poza ten bunkier, jakichś nastrojów społecznych (i nie mówię o tych bezrefleksyjnych mordach niczym z pzprowskich plakatów agitacyjnych) czy chociaż reakcji ludzi w kapitolu. Troje ludzi podejmuje decyzje, wiecznie smutny murzyn ochrania wszystkich, tysiące po-pierdala po schodach w tę i nazad. Jak dla mnie - bardzo naiwnie i prosto.
Myślę, że czterogodzinny metraż ZM to wystarczający dowód na to, że jednak udaje. Ale to tak poza tematem.
Wreszcie, po raz pierwszy, po dwóch odsłonach twórcy filmu naprawdę zbliżyli się do narracji powieści, czyli narracji pierwszoosobowej. W książkach nie wiadomo, co się dzieje gdziekolwiek poza bezpośrednim otoczeniem Katniss. I tak też starają się ciągnąć opowieść, autorzy. W kilku momentach widać odstępstwa od tego zamysłu, kiedy to widzimy poczynania prezydenta Snowa, ale raczej większość rozgrywających się wydarzeń dotyczy Katniss. Myślę, że to główna przyczyna niskich ocen dla tego filmu: każdy kto spodziewał się Kosogłosa jako rozbudowaną krytykę wojny, manipulacji medialnej, czy innych społecznych mechanizmów będzie rozczarowany. Ten film bowiem jest tylko i wyłącznie historią Katniss (ukazywaną z jej perspektywy), która choć jest twarzą rewolucji nie ma wpływu na żadne zakulisowe działania, a bez przerwy jest wykorzystywana przez wszystkich, do własnych celów. Wszelkie treści pozafabularne, czyli jak mówisz, ujęcie tematu manipulacji władzy, nastrojów społecznych zostają, podobnie jak w przypadku powieści, "poza planem" i ich odczytanie należy już od konkretnego odbiorcy. Ja tak odczytuje ten film. Każdy może to zrobić po swojemu.
zgadzam się :) według mnie podkreśla genialnie klimat finałowej pierwszej części. Liczę że druga część też będzie miała klimatyczne, momenty :)