Żadna część Igrzysk wybitna nie jest, ale finał to już skrajnie szmirowate kino na poziomie balansującym między bardzo tanim romansem, a równie tanim filmem propagandowym.
Absolutnie koszmarne, nieprawdopodobnie drewniane dialogi, fatalny, skrajnie przewidywalny scenariusz i beznadziejna gra aktorska. Czy można mieć lepszy przepis na gniota? Jedyne plusy tego filmu to scenografia i efekty specjalne, poza nim - dno. Ale za to, bardzo dobrze rozreklamowane, przez klakierów zachwycających się na zlecenie dystrybutora - np. na Filmwebie.