Film skojarzył mi się z filmem Brossa z Helmutem Bergerem. Generalnie, szkoda zmarnowanego potencjału na naprawdę świetny film; za dużo banałów, absurdów, za mało psychologii, postać Orlanda momentami jak z powieści płaszcza i szpady i niedopracowana. Ale najgorszy był motyw maryjny; nie mam pojęcia, skąd u reżysera takie martyrologiczne, biblijne pomysły. Co ciotka miała wybaczyć Ewie? Że ją zgwałcili na statku? Czemu Ewa nie próbowała wujostwu wyjaśnić sytuacji, tylko psychicznie męczyła się jakimś wyimaginowanym piętnem? Chyba dla wielu ludzi takie samoudręczenie wiążę się z polskością. Poza tym, akcja filmu osadzona jest w 1921 r., więc jaka wielka wojna, o czym mówi Bruno, się wówczas zbliżała w Europie; kryzys szalał, ale chyba nikt nie przeczuwał wybuchu II wojny. To mógł być doskonały film psychologiczny; napięcie między Brunem i Ewą mogło być lepiej zobrazowane, dawać do myślenia i znaleźć inne ujście.