Costello w jego wykonaniu jest przerysowany, wręcz karykaturalny. Ciągłe żarty i te miny jakby nadal grał Jokera. Kompletnie niewiarygodna i irytująca rola. Najlepiej z całej obsady zaprezentował się Wahlberg.
Taki właśnie miał być. Te randki z aniołkami, sceny w operze, dezynwoltura. Istny szatan. Queenan - całkowite jego przeciwieństwo. Walczą tak obaj o duszyczkę biednego Billy'ego. Chryste! Nawet teologiczna interpretacja wydaje się tu możliwa :) Cały film jest przecież traktowany z przymrużeniem oka w przeciwieństwie do poważniejszej (choć wg mnie nieco rzemieślniczej) wersji z Hong Kongu.
Być może, ale moim zdaniem Nicholson przeszarżował w tej roli. Zamiast wyluzowanego gangstera (taki w założeniu miał chyba być Costello) dostajemy niezrównoważonego psychicznie komedianta.