Nie od dziś wiadomo, że najlepsze scenariusze pisze samo życie - tak też jest w przypadku tego bardzo dobrego thrillera "politycznego", który oparty jest na świeżych jeszcze wydarzeniach, o których swego czasu było głośno nie tylko w Stanach. Ale pomysł na film to jedno, a realizacja to zupełnie inna bajka. Wziął się za nią Michael Mann, który już "Gorączką" udowodnił że zna się na filmach. Mógł tutaj powstać nudnawy, ciężki i strasznie długi film o biedaku, który wyjawił kilka "gorących faktów" i o redaktorze pragnącym przede wszystkim ujawnienia prawdy... A wyszedł z tego porządny thriller, który trzyma w napięciu (nie wiadomo przecież kto grozi Wigandowi, ani kiedy znów uderzy) - także dzięki wspaniałej muzyce. Film jest jak gdyby podzielony na dwie części: w pierwszej skupiamy się na Wigandzie (brawo Crowe - zupełnie nie do poznania po tym jak reżyser kazał mu grać 50-latka) i gdy wydaje się, że prawda wyjdzie na jaw, okazuje się że nawet amerykańskim przemysłem informacyjnym (o którym Bergman mówi, że jest niczym wyrocznia) rządzą inne reguły. Okazuje się, że tak na prawdę dziś nie ma miajsca na prawdę i że całymi Stanami (ale chyba światem) rządzi pieniądz. Bergman jednak dopina swego - Ameryka poznaje prawdę - a wszystkie 50 stanów mogą "podreperować" swe budżety (ponad 200 mld $ !!! musiały koncerny tytoniowe zapłacić w późniejszym procesie). Może więc nie jest aż tak źle - ale swoją drogą gdyby tak wyszły na jaw wszystkie rządowe "przekręty" mielibyśmy znów kilka (kilaset???) gotowych scenariuszy...