Spodziewałem się że nie będzie to jakieś wielkie dzieło, ale oglądało się przyjemnie.
Trochę amerykańskiego bohaterstwa, scen gdy nagle wszystkich rusza sumienie. Typowe
dla tego gatunku momenty. Jeśli miałbym ten film ocenić słownie, powiedziałbym, że "całkiem
sympatyczny".
Myślałem, że bardziej patetycznego filmu o walce z kosmitami niż "Dzień Niepodległości" nie da się zrobić. A jednak :). W niektórych momentach aż przykro było tego słuchać, serio. No i ta monotonna muzyka. Dodatkowo Rodrigez i jej pseudo zabawne wstawki. Nie są one może żadną nowością w amerykańskiej kinematografii, jednak irytowały jak zawsze ;).
W ogóle należy też pominąć fakt, że jak na cywilizację potrafiącą przebywać galaktykę/i kosmici mieli armię przerażająco słabą operacyjnie, taktycznie i strategicznie(oczywiście wystarczyłby odpowiednio zaprojektowany wirus niszczący jedynie homo sapiens - w tym wypadku nie byłoby żadnej akcji, wiem ;). Daltego tego w filmach o inwazjach kosmitów nie próbuję brać pod uwagę.) - lekka piechota z bronią o ksiepskich właściwościach balistycznych, brak ciężkich jednostek wsparcia ogniowego (oprócz tej wyrzutni rakiet na nogach operowanej przej jednego z alienów oraz UAV), brak lotnictwa taktycznego, brak jakiejkolwiek broni o znaczeniu strategicznym. To musiał być jakiś trzeci świat kosmosu xD. Chociaż ja sobie to tłumaczę tak, że kosmici zrobili z Ziemi poligon, gdzie testują nowe systemy uzbrojenia i wyhodowanych wojowników - niewolników. Może o tym świadczyć fakt, że zaatakowali tylko kilka miast na Ziemi (żeby w przyszłości nie zabrakło im tarcz strzelniczych). W tym wypadku film nabiera zupełnie nowego znaczenia ;)
Moja ocena podobna (5,25/10) ;].