Inwazja z kosmosu, bla, bla, bla, pełne 3D, bla, bla, bla, S(ł)ony pikczyrs entertejment, bla,
bla, bla.
Ileż można, do ciężkiej cholery robić filmów SCIENCE-FICTION? Zaczęło się od
Pocaho...przepraszam "Avatara", potem słabe "Skyline", a teraz kolejne. Czy to już aby nie
przesada?
Ileż można robić filmów historycznych? Zaczęło się od "Gladiatora", potem "Troja", "Król Artur", "Królestwo Niebieskie"
Ileż można robić filmów wojennych? "Helikopter w ogniu", "Listy z Iwo Jimy", "Sztandar chwały", "W pułapce wojny"
A ileż można robić horrorów? "Piły", "Hostele", "Koszmary z ulicy Wiązów" i "Piątki trzynastego".
Czy to już aby nie przesada, że dalej kręci się filmy? Dżizas, to się już robi nudne.
Dobrze, napiszę to INACZEJ (The_Fallen, jak ci się nie podoba - nie czytaj, wyrażam swoje zdanie).
Od jakiegoś czasu mamy prawdziwy boom na filmy science-fiction. Nie miałbym nic przeciwko jeśli te produkcje były naprawdę wysokiej klasy (choćby na poziomie Terminator'a 2). Niestety, ostatnim w miarę udanym filmem tego typu było "I am Legend", później nastała era "kosmicznych" produkcji w 3D, przeznaczonych tylko dla "dobrej rozrywki przy piwku" i oznaczonych znaczkiem PG-13. Boli mnie też to, że do tych cieniutkich tworów sprasza się dobrych aktorów (np. Keanu Reeves w "Dniu, w którym zatrzymała się Ziemia"), widać że jest to zabieg czystomarketingowy, żeby więcej ludzi się na to nabrało i więcej wpadło do kieszeni twórców.
Mało s-f w ostatnich latach chyba widziałeś. "Ludzkie dzieci", "Moon", "Dystrykt 9", "Incepcja", "Droga", "Watchmen" - wszystkie te filmy, oprócz dzieła Nolana, mają kategorię R.